Czy w pojęciu claritas, gdyby tłumaczyć je nie tyle jako jasność, ile raczej jako przejrzystość, zawiera się pochwała nicości?
Purusza (por. ang. pure) - mówi się "czysty" umysł, a chodzi tu raczej o umysł całkowicie transparentny
o umysł, którego nie ma
wtorek, 13 grudnia 2011
środa, 30 listopada 2011
mabye
być może cała historia kultury jest historią maskowania ciała, które na samym początku zostało źle zrozumiane
wtorek, 22 listopada 2011
a few thoughts independent of each other
1. wszyscy jeteśmy nosicielami archetypów
2. jedną z przyczyn dzisiejszego upadku sztuki było oddzielenie piękna od wzniosłości (przez upadek sztuki rozumiem sprowadzenie jej do bycia wyrazem przeżyć danego indywiduum, które zapoczątkowane zostało w XIX wieku - sztukę zaprzężono do nobilitowania tworzących ją jednostek (best regards to romantyzm), pozbawiając ją jedynej rzeczy, dzięki której faktycznie była czymś nobilitującym - odniesienia do sfery tego, co uniwersalne, do tego, co boskie)
3. jednym z największych kłamstw jest podział na sztukę wysoką i sztukę niską - jest on zazwyczaj obowiązujący dla tych, którzy usilnie łakną jakiejś formy kompensacji
4. komunizm to stan świadomości, w którym rzecz definiowana jest w pierwszej kolejności przez swoją funkcję, a nie przez fakt jej posiadania - zazwyczaj narzędzia, którymi posługujemy się w pracy (np. komputer, samochód służbowy) nie należą do nas, co jednak w żadne sposób nie przeszkadza ich efektywnemu wykorzystaniu - dają ci narzędzie - jeżeli tworzysz, jeżeli są one tylko środkami do celu, a nie celem, to, kto jest ich właścicielem nie ma żadnego znaczenia. Dlatego właśnie dopiero w komunizmie praca może być tworzeniem - przestajesz być zależny od środków produkcji. Być może tak rozumiany komunizm oznacza ostateczne przezwyciężenie materializmu - gdy z rzeczy pozostaje tylko funkcja, znika materia, ponieważ materia to tylko wyobrażenie o rzeczy, mówiące, że można ją posiadać (w dobie fizyki kwantowej, kwarków, tachionów i ciemnej energii pojęcie materii jest realne tylko jako pewien sposób myślenia o rzeczywistości)
5. nazwa daje złudzenie, że znamy istotę jakiejś rzeczy
6. świadomość, że tak naprawdę nikt nie wie, że nikt nie zna faktycznego stanu rzeczy, jest źródłem nieustającej ulgi
2. jedną z przyczyn dzisiejszego upadku sztuki było oddzielenie piękna od wzniosłości (przez upadek sztuki rozumiem sprowadzenie jej do bycia wyrazem przeżyć danego indywiduum, które zapoczątkowane zostało w XIX wieku - sztukę zaprzężono do nobilitowania tworzących ją jednostek (best regards to romantyzm), pozbawiając ją jedynej rzeczy, dzięki której faktycznie była czymś nobilitującym - odniesienia do sfery tego, co uniwersalne, do tego, co boskie)
3. jednym z największych kłamstw jest podział na sztukę wysoką i sztukę niską - jest on zazwyczaj obowiązujący dla tych, którzy usilnie łakną jakiejś formy kompensacji
4. komunizm to stan świadomości, w którym rzecz definiowana jest w pierwszej kolejności przez swoją funkcję, a nie przez fakt jej posiadania - zazwyczaj narzędzia, którymi posługujemy się w pracy (np. komputer, samochód służbowy) nie należą do nas, co jednak w żadne sposób nie przeszkadza ich efektywnemu wykorzystaniu - dają ci narzędzie - jeżeli tworzysz, jeżeli są one tylko środkami do celu, a nie celem, to, kto jest ich właścicielem nie ma żadnego znaczenia. Dlatego właśnie dopiero w komunizmie praca może być tworzeniem - przestajesz być zależny od środków produkcji. Być może tak rozumiany komunizm oznacza ostateczne przezwyciężenie materializmu - gdy z rzeczy pozostaje tylko funkcja, znika materia, ponieważ materia to tylko wyobrażenie o rzeczy, mówiące, że można ją posiadać (w dobie fizyki kwantowej, kwarków, tachionów i ciemnej energii pojęcie materii jest realne tylko jako pewien sposób myślenia o rzeczywistości)
5. nazwa daje złudzenie, że znamy istotę jakiejś rzeczy
6. świadomość, że tak naprawdę nikt nie wie, że nikt nie zna faktycznego stanu rzeczy, jest źródłem nieustającej ulgi
sobota, 12 listopada 2011
piątek, 21 października 2011
platitude
zakochuje się tylko ten, kto w innych szuka brakującej części siebie
stan zakochania nie ma nic wspólnego z miłością
odróżnia się od niej całkowitym brakiem realnej troski (czyli brania pod uwagę faktycznych potrzeb) względem osoby, wobec której zakochany deklaruje najwyższe uczucie
stan zakochania nie ma nic wspólnego z miłością
odróżnia się od niej całkowitym brakiem realnej troski (czyli brania pod uwagę faktycznych potrzeb) względem osoby, wobec której zakochany deklaruje najwyższe uczucie
środa, 19 października 2011
without example
nie chodzi o to, aby zbierać informacje, ale o to, by rozpoznać wzór, zgodnie z którym się je organizuje
żadna informacja nigdy nikogo nie odmieniła, dlatego nie posiada żadnego znaczenia
coż z tego, że powiemy danej osobie, że zachowuje się tak a tak, przy odrobinie szczęścia znajdziemy nawet genezę tego zachowania, skoro sposób jej postępowania w ogóle nie ulegnie zmianie
wiedza nie odmienia, jeżeli pozostajesz we władzy struktury
żadna informacja nigdy nikogo nie odmieniła, dlatego nie posiada żadnego znaczenia
coż z tego, że powiemy danej osobie, że zachowuje się tak a tak, przy odrobinie szczęścia znajdziemy nawet genezę tego zachowania, skoro sposób jej postępowania w ogóle nie ulegnie zmianie
wiedza nie odmienia, jeżeli pozostajesz we władzy struktury
poniedziałek, 17 października 2011
constancy
istnieje tylko jedna broń, która o wiele bardziej zagraża temu, kto ją posiada,
niż jego otoczeniu
nazywa się prawda
i historia zawsze kończy się mniej więcej tak samo - krzyż, cykuta, wygnanie, w najlepszym wypadku społeczna izolacja, która ostatecznie doprowadza wykluczonego do szaleństwa
świat nie znosi żywych Mesjaszy - za to kiedy są już martwi i nieszkodliwie zamknięci w złoconym tabernakulum albo umieszczeni na marmurowym piedestale - są mu wręcz niezbędni, by podtrzymywać iluzję przemiany, która nigdy nie następuje
na czym polega błąd Mesjasza?
prawdopodobnie na tym, iż nie potrafi powstrzymać się od swojej zbawczej misji, o którą nikt go nie prosił
bo czy fakt, że prawda jest po jego stronie daje mu jakiekolwiek prawa i przewagę nad tymi, którzy się mylą?
dopóki nie ma Mesjasza, który przynosi Nowinę, błąd nie istnieje
dopiero uświadomienie sobie ślepoty pogrąża niewidomego w ciemności
bo wiedzieć o tym, że można widzieć, to nie to samo, co zobaczyć
gdyby nawrócony był zdolny do widzenia (prawdy), a nie tylko do uświadomienia sobie, że ona istnieje
Mesjasz nie byłby mu potrzebny - sam stałby się zbawicielem
zatem jedynym, który widzi, jest Mesjasz
opowiadając o świetle pogrąża wszystkich w ciemnościach
i może ta ciemność, którą przynosi ze sobą światło
sprawia, że ludzie sięgają po środki ostateczne
niestety Mesjasz, podobnie jak jego prześladowcy - wydaje się nie mieć wyboru
i scenariusz będzie zawsze taki sam
ponieważ jedni widzą, a inni wiedzą, ze nigdy nie będzie im dane zobaczyć
niż jego otoczeniu
nazywa się prawda
i historia zawsze kończy się mniej więcej tak samo - krzyż, cykuta, wygnanie, w najlepszym wypadku społeczna izolacja, która ostatecznie doprowadza wykluczonego do szaleństwa
świat nie znosi żywych Mesjaszy - za to kiedy są już martwi i nieszkodliwie zamknięci w złoconym tabernakulum albo umieszczeni na marmurowym piedestale - są mu wręcz niezbędni, by podtrzymywać iluzję przemiany, która nigdy nie następuje
na czym polega błąd Mesjasza?
prawdopodobnie na tym, iż nie potrafi powstrzymać się od swojej zbawczej misji, o którą nikt go nie prosił
bo czy fakt, że prawda jest po jego stronie daje mu jakiekolwiek prawa i przewagę nad tymi, którzy się mylą?
dopóki nie ma Mesjasza, który przynosi Nowinę, błąd nie istnieje
dopiero uświadomienie sobie ślepoty pogrąża niewidomego w ciemności
bo wiedzieć o tym, że można widzieć, to nie to samo, co zobaczyć
gdyby nawrócony był zdolny do widzenia (prawdy), a nie tylko do uświadomienia sobie, że ona istnieje
Mesjasz nie byłby mu potrzebny - sam stałby się zbawicielem
zatem jedynym, który widzi, jest Mesjasz
opowiadając o świetle pogrąża wszystkich w ciemnościach
i może ta ciemność, którą przynosi ze sobą światło
sprawia, że ludzie sięgają po środki ostateczne
niestety Mesjasz, podobnie jak jego prześladowcy - wydaje się nie mieć wyboru
i scenariusz będzie zawsze taki sam
ponieważ jedni widzą, a inni wiedzą, ze nigdy nie będzie im dane zobaczyć
czwartek, 15 września 2011
niedziela, 4 września 2011
mój problem z kulturą
czasem kultura robi ważenie taniej i krzykliwej dekoracji
jak budka z lodami w parku, koło wejścia do Zoo
odcinająca się ostro od ciemnej, potężnej masy drzew, stłoczonych tuż za nią
z jednej strony tak krucha, nierzeczywista/nieprawdziwa na ich tle, równocześnie ma moc całkowitej anihilacji ich milczącej obecności
magia budki z lodami jest wielka - tajemnica jest tuż obok, a jednak nikt ze stojących w kolejce po loda jej nie zauważa
wydaje się, że każdy z wytworów kultury - tej mniej i tej bardziej wyrafinowanej - posiada tylko jedną funkcję - odwraca uwagę
być może kultura narodziła się jako sztuka patrzenia nie wprost (vide Cassirer et homo symbolicus)
wyrastająca z tych samych pobudek, które w Świątyni Jerozolimskiej u wejścia do Najświętszego Przybytku nakazywały zawiesić zasłonę, bo wszyscy wiemy, że nie można bezkarnie patrzeć prosto w słońce
ale gdzieś po drodze środki chroniące przed ślepotą stały się jej przyczyną
kultura zamiast działać jak filtr całkowicie usunęła z pola widzenia to, co jej istnieniu nadawało jedyny sens
z narzędzia, mającego za zadanie oswoić Bezmiar, stała się kryjącym go szczelnie parawanem,
palcem, na którym skupia się uwaga wszystkich, chociaż jego zadaniem jest wskazywać na księżyc
dopuszczalna jest również opcja, że twory kultury od samego początku
były czymś w rodzaju pułapek na świadomość
sideł, które umysł zastawił sam na siebie
by nie zauważyć tego, co napełniało go przerażeniem
- horyzontu nieskończoności tuż obok budki z lodami
sama nazwa "kultura rozrywkowa" prowokuje pytanie
dlaczego człowiek musi się "rozerwać" - z czym nie chce być całością?
rozrywanie tylko przedrostkiem różni się od "odrywania"
i w ten sposób kultura staje się formą alienacji
sztuką ucieczki
kultura to także azyl, zastępcze uniwersum wytworzone przez umysł...
to świat krzyżówek, sudoku, go, rytuałów, puzzli, muzyki, plotek na Pudelku, konwencji, wyścigów samochodowych, romansów, piłki nożnej, gier wideo, narkotyków, filmów, walki o prawa zwierząt, walki o prawa człowieka, walki z kategoriami, które najpierw sami wymyśliliśmy, opisanego w Gali "światowego życia" albo pałacowych intryg w miejscu pracy, wernisaży, eventów, działalności charytatywnej...generalnie wszystkiego, co robimy, o ile nasze działanie nie jest świadomym skonfrontowaniem się z bezmiarem
...można w nim spędzić całe życie, chociaż ze względu na powtarzalność form staje się ono po jakimś czasie nużące (stąd może tak histeryczna w kulturze pogoń za nowością, odmianą, newsem skazana - właśnie przez stałość form, jakimi dysponuje umysł, który kulturę tworzy - na porażkę)
ten, kto powiedział, ze kultura się nie rozwija - miał rację
ewoluują za to jej narzędzia, służce do odwracania uwagi, dostosowując się do stopnia komplikowania się świadomości
kultura się nie rozwija, jak również nie rozwija
będąc narzędziem absorbowania świadomości, zabawką umysłu, nie uszlachetnia człowieka:
Lego Technics nie posiada moralnej przewagi nad Lego Duplo, nie czyni użytkownika lepszym tylko dlatego, że wymaga od niego bardziej złożonych czynności
dlatego należałby odrzuć przesąd o "świętości" tzw. kultury wysokiej, który pozwala bywalcom filharmonii patrzeć z wyższością na słuchaczy RMF Maxxx (co oczywiście nie oznacza, że ci ostatni są od tych pierwszych lepsi),
bo przecież naziści także kochali muzykę klasyczną
a wirtuoz fortepianu może być ostatnim chamem
kultura - zarówno wysoka czy niska - JEŻELI służy odwróceniu uwagi, kierując ją na siebie samą, nie ma dostępu do wartości i staje się bezwartościowa
taka kultura nie przemienia
jest pułapką samozwrotności, pułapką, którą można rozpoznać po permanentnym uczuciu niedosytu - wszystkie jej twory zaspokajają tylko na chwilę, są naznaczone tymczasowością
Dla jasności:
jak budka z lodami w parku, koło wejścia do Zoo
odcinająca się ostro od ciemnej, potężnej masy drzew, stłoczonych tuż za nią
z jednej strony tak krucha, nierzeczywista/nieprawdziwa na ich tle, równocześnie ma moc całkowitej anihilacji ich milczącej obecności
magia budki z lodami jest wielka - tajemnica jest tuż obok, a jednak nikt ze stojących w kolejce po loda jej nie zauważa
wydaje się, że każdy z wytworów kultury - tej mniej i tej bardziej wyrafinowanej - posiada tylko jedną funkcję - odwraca uwagę
być może kultura narodziła się jako sztuka patrzenia nie wprost (vide Cassirer et homo symbolicus)
wyrastająca z tych samych pobudek, które w Świątyni Jerozolimskiej u wejścia do Najświętszego Przybytku nakazywały zawiesić zasłonę, bo wszyscy wiemy, że nie można bezkarnie patrzeć prosto w słońce
ale gdzieś po drodze środki chroniące przed ślepotą stały się jej przyczyną
kultura zamiast działać jak filtr całkowicie usunęła z pola widzenia to, co jej istnieniu nadawało jedyny sens
z narzędzia, mającego za zadanie oswoić Bezmiar, stała się kryjącym go szczelnie parawanem,
palcem, na którym skupia się uwaga wszystkich, chociaż jego zadaniem jest wskazywać na księżyc
dopuszczalna jest również opcja, że twory kultury od samego początku
były czymś w rodzaju pułapek na świadomość
sideł, które umysł zastawił sam na siebie
by nie zauważyć tego, co napełniało go przerażeniem
- horyzontu nieskończoności tuż obok budki z lodami
sama nazwa "kultura rozrywkowa" prowokuje pytanie
dlaczego człowiek musi się "rozerwać" - z czym nie chce być całością?
rozrywanie tylko przedrostkiem różni się od "odrywania"
i w ten sposób kultura staje się formą alienacji
sztuką ucieczki
kultura to także azyl, zastępcze uniwersum wytworzone przez umysł...
to świat krzyżówek, sudoku, go, rytuałów, puzzli, muzyki, plotek na Pudelku, konwencji, wyścigów samochodowych, romansów, piłki nożnej, gier wideo, narkotyków, filmów, walki o prawa zwierząt, walki o prawa człowieka, walki z kategoriami, które najpierw sami wymyśliliśmy, opisanego w Gali "światowego życia" albo pałacowych intryg w miejscu pracy, wernisaży, eventów, działalności charytatywnej...generalnie wszystkiego, co robimy, o ile nasze działanie nie jest świadomym skonfrontowaniem się z bezmiarem
...można w nim spędzić całe życie, chociaż ze względu na powtarzalność form staje się ono po jakimś czasie nużące (stąd może tak histeryczna w kulturze pogoń za nowością, odmianą, newsem skazana - właśnie przez stałość form, jakimi dysponuje umysł, który kulturę tworzy - na porażkę)
ten, kto powiedział, ze kultura się nie rozwija - miał rację
ewoluują za to jej narzędzia, służce do odwracania uwagi, dostosowując się do stopnia komplikowania się świadomości
kultura się nie rozwija, jak również nie rozwija
będąc narzędziem absorbowania świadomości, zabawką umysłu, nie uszlachetnia człowieka:
Lego Technics nie posiada moralnej przewagi nad Lego Duplo, nie czyni użytkownika lepszym tylko dlatego, że wymaga od niego bardziej złożonych czynności
dlatego należałby odrzuć przesąd o "świętości" tzw. kultury wysokiej, który pozwala bywalcom filharmonii patrzeć z wyższością na słuchaczy RMF Maxxx (co oczywiście nie oznacza, że ci ostatni są od tych pierwszych lepsi),
bo przecież naziści także kochali muzykę klasyczną
a wirtuoz fortepianu może być ostatnim chamem
kultura - zarówno wysoka czy niska - JEŻELI służy odwróceniu uwagi, kierując ją na siebie samą, nie ma dostępu do wartości i staje się bezwartościowa
taka kultura nie przemienia
jest pułapką samozwrotności, pułapką, którą można rozpoznać po permanentnym uczuciu niedosytu - wszystkie jej twory zaspokajają tylko na chwilę, są naznaczone tymczasowością
Dla jasności:
nie chodzi o to, że tajemnica czy też bezmiar są tym, co ma sens (bo tego nikt nie wie, może są całkiem poza dystynkcją sensowny/bezsensowny), ale w wymiarze ludzkim są gwarantem sensu o tyle, że rzucają nam wyzwanie - wyzwanie dotyczące zrozumienia ich - jedyne wyzwanie warte podjęcia
(best regards to C.C.)
czwartek, 25 sierpnia 2011
(another) in the blink
przysięga rodzi się ze zwątpienia
prawo rodzi się z braku wiary
tam gdzie jest szlachetność nie potrzeba zasad
bo wszystko jest oczywiste samo przez się
wszelka kodyfikacja wiąże się z martwotą
prawo rodzi się z braku wiary
tam gdzie jest szlachetność nie potrzeba zasad
bo wszystko jest oczywiste samo przez się
wszelka kodyfikacja wiąże się z martwotą
niedziela, 21 sierpnia 2011
...i doprowadź do pełnej jedności
stać przed szafą pełną archetypów, z których żaden nie pasuje
to przenikliwe uczucie nieodpowiedniości, kiedy nie znajdujesz środków, by wyrazić się właściwie
bo jak pokazać wszystko naraz?
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
z serii "if"
a gdyby tak...zawiesić wszystkie wyobrażenia, które mamy na własny temat
i przestać się z nimi utożsamiać:
dobry, zły, miły, skrzywdzony, przegrany, spełniony, chory, szalony, normalny, wierzący, niewierzący...
zamknąć wszystkie szufladki pełne kategorii
i zamiast określać to, co widzimy, spróbować to zobaczyć
ponieważ pięknym zwie się piękno,
również pojawia się brzydota
L.T.
best regards to Epoche, bo przecież to wciąż o tym samym
i przestać się z nimi utożsamiać:
dobry, zły, miły, skrzywdzony, przegrany, spełniony, chory, szalony, normalny, wierzący, niewierzący...
zamknąć wszystkie szufladki pełne kategorii
i zamiast określać to, co widzimy, spróbować to zobaczyć
ponieważ pięknym zwie się piękno,
również pojawia się brzydota
L.T.
best regards to Epoche, bo przecież to wciąż o tym samym
piątek, 12 sierpnia 2011
z cyklu: definicje
prawdziwa samotność zaczyna się wtedy, kiedy nie masz już ochoty nikomu o niej opowiadać
wtorek, 9 sierpnia 2011
sobota, 6 sierpnia 2011
just one danger
moment, od którego zaczyna się przegrana to moment, w którym zaczynasz wierzyć innym bardziej niż sobie
niedziela, 31 lipca 2011
a first resume
"...życie to nie bajka, człowiek, weź to zapamiętaj..."
ftk
jednak któż mógłby przypuszczać, że czasami staje się farsą ze ślepymi księżycami w tle
lubię księżyc,
niekiedy wydaje się piękny
ale szukam prawdziwego światła
ftk
jednak któż mógłby przypuszczać, że czasami staje się farsą ze ślepymi księżycami w tle
lubię księżyc,
niekiedy wydaje się piękny
ale szukam prawdziwego światła
niedziela, 3 lipca 2011
Kwestia głębi
a może
człowiek tak naprawdę nie posiada głębi,
tylko (podobnie jak cebula) nieskończoną liczbę powierzchni nakładających się na siebie,
które tworzą jej (głębi) wrażenie
bo przecież
nigdy nie jesteś tym, co już o sobie wiesz
za to zawsze jesteś spojrzeniem, które na siebie zwracasz
a spojrzenie jest bezwymiarowe
(dla zainteresowanych vide: Purusza, Transcendentalna Jedność Apercepcji - I. Kant)
człowiek tak naprawdę nie posiada głębi,
tylko (podobnie jak cebula) nieskończoną liczbę powierzchni nakładających się na siebie,
które tworzą jej (głębi) wrażenie
bo przecież
nigdy nie jesteś tym, co już o sobie wiesz
za to zawsze jesteś spojrzeniem, które na siebie zwracasz
a spojrzenie jest bezwymiarowe
(dla zainteresowanych vide: Purusza, Transcendentalna Jedność Apercepcji - I. Kant)
sobota, 2 lipca 2011
?
cywilizacja - jak do tej pory - dzieli się na tych,
którzy produkują złudzenia
i tych,
którzy im ulegają
zastanawiam się, na czym polega trzecia droga
którzy produkują złudzenia
i tych,
którzy im ulegają
zastanawiam się, na czym polega trzecia droga
piątek, 10 czerwca 2011
czwartek, 2 czerwca 2011
sorrow and projection
ktoś napisał historię o Jedwabnym Chłopcu,
który chodził po plaży i zagrzebywał martwe mewy, aby nie gniły na piasku
była też opowieść o dziewczynie, która zbierała potłuczone porcelanowe figurki i układała je w pudełkach owinięte w gazę, by wynagrodzić im fakt okaleczenia
jest w tym jakaś rozpaczliwa potrzeba ochrony tego, co bezbronne,
jest jakieś absolutnie bezużyteczne zadośćuczynienie
bo przecież ani martwe mewy, ani porcelanowe figurki nic z niego nie mają
ale ta bezużyteczność to pozór, tak jak mewy i fragmenty porcelany są tylko pozornym adresatem działań, których prawdziwym odbiorcą jest ten, kto je podejmuje
wszystko, co nas otacza, jest tylko przedłużeniem nas samych, bo z jakichś powodów rzeczywistość "zewnętrzna" (czyli to, co ujmujemy jako odrębne od nas, ograniczające pole naszego ja) jest koniecznym zapośredniczeniem w kontakcie z samymi sobą
manipulując tym, co postrzegamy jako odrębne - owijając gazą kawałki porcelany, zakopując w mokrym piasku martwe ptaki - docieramy do siebie często skuteczniej, niż podczas bezpośredniej introspekcji
cała sfera działań symbolicznych jest formą kompensacji, autoterapią na poziomie nieśwaidomym
więc kiedy ktoś lub coś - jak martwa mewa albo bezdomny pies tańczący na skraju chodnika - wzbudza smutek i żal
może jest tylko atrybutem tego, co w nas samych domaga się ukojenia
który chodził po plaży i zagrzebywał martwe mewy, aby nie gniły na piasku
była też opowieść o dziewczynie, która zbierała potłuczone porcelanowe figurki i układała je w pudełkach owinięte w gazę, by wynagrodzić im fakt okaleczenia
jest w tym jakaś rozpaczliwa potrzeba ochrony tego, co bezbronne,
jest jakieś absolutnie bezużyteczne zadośćuczynienie
bo przecież ani martwe mewy, ani porcelanowe figurki nic z niego nie mają
ale ta bezużyteczność to pozór, tak jak mewy i fragmenty porcelany są tylko pozornym adresatem działań, których prawdziwym odbiorcą jest ten, kto je podejmuje
wszystko, co nas otacza, jest tylko przedłużeniem nas samych, bo z jakichś powodów rzeczywistość "zewnętrzna" (czyli to, co ujmujemy jako odrębne od nas, ograniczające pole naszego ja) jest koniecznym zapośredniczeniem w kontakcie z samymi sobą
manipulując tym, co postrzegamy jako odrębne - owijając gazą kawałki porcelany, zakopując w mokrym piasku martwe ptaki - docieramy do siebie często skuteczniej, niż podczas bezpośredniej introspekcji
cała sfera działań symbolicznych jest formą kompensacji, autoterapią na poziomie nieśwaidomym
więc kiedy ktoś lub coś - jak martwa mewa albo bezdomny pies tańczący na skraju chodnika - wzbudza smutek i żal
może jest tylko atrybutem tego, co w nas samych domaga się ukojenia
wtorek, 31 maja 2011
with a smile
stanie się sobą nie nie zawsze oznacza zmianę na lepsze
a nawet jeśli, to to, co dobre dla nas niekoniecznie jest tym samym, co dobre dla innych
a nawet jeśli, to to, co dobre dla nas niekoniecznie jest tym samym, co dobre dla innych
środa, 11 maja 2011
9
...błogosławiona radość pozbawiona złudzeń,
dostępna tylko tym, którzy znają szlachetność i pogardę
dostępna tylko tym, którzy znają szlachetność i pogardę
piątek, 29 kwietnia 2011
after
świat po oświeceniu jest jak pokój, z którego ścian usunięto wszystkie warstwy tapety
całkowicie nagi
i nie ma w nim nic znajomego
całkowicie nagi
i nie ma w nim nic znajomego
sobota, 23 kwietnia 2011
self-reflection
być dawcą rzeczy doskonałych i bezużytecznych
to nie jest kwestia wyboru
tak po prostu czasami się ma
to nie jest kwestia wyboru
tak po prostu czasami się ma
piątek, 22 kwietnia 2011
z serii: oksymoron
odczarowanie świata, pozbycie się względem niego złudzeń
nie pociąga za sobą utraty wyczucia
tego, co wartościowe,
tego, co ma ważność,
tego, co właściwe
(może nadzieja nie oznacza naiwnego liczenia, ze wszystko będzie dobrze i jakoś się ułoży - bo z tym to rożnie bywa - ale właśnie zdolność rozróżniania ziarna od plew, tego, co cenne, od powierzchownego poloru)
odczarowanie świata oznacza jedynie
że stajemy się świadomi,
iż ważność tego rozróżnienia obowiązuje wyłącznie w granicach naszego własnego ja
i nie obrażamy się na świat,
jeśli nie jest kompatybilny z naszą miarą
czasami natrafiamy na tych, których miara jest podobna do naszej
nie staje się ona przez to bardziej rzeczywista czy prawdziwa niż inne
ale nie ma co ukrywać,
że fajne to jest
nie pociąga za sobą utraty wyczucia
tego, co wartościowe,
tego, co ma ważność,
tego, co właściwe
(może nadzieja nie oznacza naiwnego liczenia, ze wszystko będzie dobrze i jakoś się ułoży - bo z tym to rożnie bywa - ale właśnie zdolność rozróżniania ziarna od plew, tego, co cenne, od powierzchownego poloru)
odczarowanie świata oznacza jedynie
że stajemy się świadomi,
iż ważność tego rozróżnienia obowiązuje wyłącznie w granicach naszego własnego ja
i nie obrażamy się na świat,
jeśli nie jest kompatybilny z naszą miarą
czasami natrafiamy na tych, których miara jest podobna do naszej
nie staje się ona przez to bardziej rzeczywista czy prawdziwa niż inne
ale nie ma co ukrywać,
że fajne to jest
poniedziałek, 18 kwietnia 2011
czysto terotycznie
słońce zachodzi, a ja nie chcę się uśmiechać
(być może) pojęcie "matka"/"ojciec"
oznacza tylko
- zespół oczekiwań w świadomości zbiorowej rzutowany na osobę posiadającą dziecko
kulturową matrycę złożoną z przeświadczeń branych za oczywiste:
"rodzice powinni..."
- rolę, którą jedni mniej, a inni bardziej adekwatnie pełnią i która tak szczelnie przysłania to, czym są poza nią, że wręcz zatracają pełnoludzki wymiar
być może to te oczekiwania są źródłem rozczarowań, a nie osoby, które nie potrafiły im sprostać
"rodzice powinni..." a właściwie dlaczego "powinni"?
z tym nieustającym żalem wobec rodziców, którzy nie okazali się kompatybilni wobec oczekiwań,
jest trochę tak, jak ze słowami piosenki:
"a mogło być tak pięknie..."
-a przecież zabawa polega właśnie na tym, że nie mogło - bo gdyby mogło, to by było
rozczarowanie wobec rodziców, którzy się nie sprawdzili, bazuje na założeniu,
że mieli możność postąpić właściwie/zgodnie z matrycą, ale z jakiś względów z niej nie skorzystali
(jakby ich dysfunkcjonalność była tylko
brzydką formą powierzchowności, pod którą skrywa się ideał,
kwestią w pełni świadomego wyboru)
jeżeli rodzice byli dziećmi niezrozumienia, to nie mogli być inni, niż byli
powyższa teza nie stanowi formy usprawiedliwienia, ale konstatację faktu
i jest dowodem nie wprost, że tylko całkowita świadomość przynosi ostateczną ulgę
bo
umożliwiając zobaczenie rzeczywistości taką, jaką jest, a nie taką, jaka powinna być
uwalnia od roszczeń, rozczarowań i rozpaczy
i pozwala zrozumieć, że nic nie zostało utracone - nigdy nie było alternatywnego scenariusza z happy endem
więc nie ma czego żałować
(być może) pojęcie "matka"/"ojciec"
oznacza tylko
- zespół oczekiwań w świadomości zbiorowej rzutowany na osobę posiadającą dziecko
kulturową matrycę złożoną z przeświadczeń branych za oczywiste:
"rodzice powinni..."
- rolę, którą jedni mniej, a inni bardziej adekwatnie pełnią i która tak szczelnie przysłania to, czym są poza nią, że wręcz zatracają pełnoludzki wymiar
być może to te oczekiwania są źródłem rozczarowań, a nie osoby, które nie potrafiły im sprostać
"rodzice powinni..." a właściwie dlaczego "powinni"?
z tym nieustającym żalem wobec rodziców, którzy nie okazali się kompatybilni wobec oczekiwań,
jest trochę tak, jak ze słowami piosenki:
"a mogło być tak pięknie..."
-a przecież zabawa polega właśnie na tym, że nie mogło - bo gdyby mogło, to by było
rozczarowanie wobec rodziców, którzy się nie sprawdzili, bazuje na założeniu,
że mieli możność postąpić właściwie/zgodnie z matrycą, ale z jakiś względów z niej nie skorzystali
(jakby ich dysfunkcjonalność była tylko
brzydką formą powierzchowności, pod którą skrywa się ideał,
kwestią w pełni świadomego wyboru)
jeżeli rodzice byli dziećmi niezrozumienia, to nie mogli być inni, niż byli
powyższa teza nie stanowi formy usprawiedliwienia, ale konstatację faktu
i jest dowodem nie wprost, że tylko całkowita świadomość przynosi ostateczną ulgę
bo
umożliwiając zobaczenie rzeczywistości taką, jaką jest, a nie taką, jaka powinna być
uwalnia od roszczeń, rozczarowań i rozpaczy
i pozwala zrozumieć, że nic nie zostało utracone - nigdy nie było alternatywnego scenariusza z happy endem
więc nie ma czego żałować
piątek, 15 kwietnia 2011
a rule and an exception
nie należy stawiać ludzi w sytuacjach, którym nie są w stanie sprostać
gorzej, jeżeli my sami jesteśmy taką sytuacją
gorzej, jeżeli my sami jesteśmy taką sytuacją
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Mój problem z Allenem vol.1
...polega od zawsze na tym samym - postacie z jego filmów są śmieszne, godne politowania, czasem - choć dosyć rzadko- można im współczuć
ale nigdy nie wzbudzają szacunku
świat Allena jest światem dwuwymiarowym, światem anty-bohaterów, których reżyser uczy traktować
z pogardliwą protekcjonalnością
każdy jego film to wariacja na ten sam temat,
mająca uprawomocnić obraz człowieka jako lękliwego, kurczowo trzymającego się własnych wyobrażeń
i namiętności,
poza których orbitę nie jest w stanie wykroczyć,
i który nie waha się tylko wówczas, gdy spójność wyobrażeń czy możliwość nieskrępowanego realizowania zachcianek zostaje zagrożona - wtedy stać go na wszystko, ale to wszystko, do którego człowiek się posuwa, znajduje się w płaszczyźnie horyzontalnej
w wertykalnej - nigdy
(radykalne działania w filmach Allena mają na celu utrzymanie status quo albo pełniejsze dostosowanie danej sytuacji do żywionych już wcześniej oczekiwań - nigdy nie chodzi o jakąkolwiek formę wyzwolenia z nich)
postać Allena nie wykracza poza samą siebie
dlatego właśnie jego świat jest płaski
nie ma w nim głębi
nie ma przemiany
żadna z jego postaci nie mówi "nie" - wykreował rzeczywistość, w której nie istnieje bunt
za to istnieje przyzwolenie na małe i większe świństewka, jak uwodzenie cudzej narzeczonej czy przywłaszczenie sobie rękopisu nieżyjącego przyjaciela
w świecie Allena nikt się na nikogo nie oburza, nie gniewa - nie mówi: "to, co robisz, jest podłe, niskie, niegodne" - najwyżej zaczyna spazmować, przez co staje się już tylko śmieszny
równie śmieszny jak ten, który zła dokonał
(Allen idzie inną ścieżką niż Gombrowicz, który czyniących zło - przynajmniej w "Iwonie księżniczce Burgunda" - uszlachetnił, wprowadzając dychotomię dobry czyli głupi, niedorozwinięty kontra zły, ale samoświadomy
- u Allena zło wzbudza śmiech)
i to mnie odrobinę niepokoi (podobnie jak zabieg Gombrowicza, ale o tym innym razem)
bo jeśli coś jest śmieszne, to przestaje być groźne
zabawne zło przestaje być złe - oswaja się, traci ciężar gatunkowy, gubi wymiar transcendentny, staje się "niczym takim",
dodatkowo - jeśli jest zabawne, w pewien sposób zostaje usprawiedliwione
filmy Allena oduczają gniewu
a w pewnym sensie gniew jest jedną z bram prawdy (żeby nie było wątpliwości - gniew, nie nienawiść)
Allen to trochę taki pan, który ładnie i interesująco opowiada o brzydkich rzeczach takich jak niemożność podjęcia decyzji, zakłamanie, zdrada, wygodnictwo
sprawiając, że z brzydkich stają się zwykłe, a czasem nawet zabawne
jeżeli ze zła można się pośmiać, trudno jest się na nie oburzać
i zaczynamy ślepnąć na zło
które staje się tylko okazją do rozrywki
i aby nie było w tym względzie żadnych wątpliwości na początku filmu narrator przywołuje odpowiedni cytat z Szekspira (ah, ten polor klasycznego autorytetu - bo przecież kto jak kto, ale Szekspir nie może nie mieć racji), który ma nas przekonać, że to wszystko i tak nie ma przecież większego znaczenia ("Życie jest wrzaskliwą opowieścią, a na końcu nic nie znaczącą")
a może jednak ma?
ich nicht verstehe - dlaczego ma nie mieć?
czy ta sukcesywna deprecjacja - to odbieranie światu wartości -
(bo to co śmieszne u Allena jest tym, co żałosne - nikt nie ceni tego, co budzi pogardę, ani się tym nie przejmuje)
jest formą usprawiedliwienia?
(jakaś ukryta sugestia zza ekranu w stylu: "nie martwcie się, nic się przecież takiego nie stało, a nawet jeśli się stało, to było to bardziej śmieszne niż straszne")
obraz świata, w którym nie ma przełomu, ale nie ma też odpowiedzialności za jego brak?
cena za usprawiedliwienie (i wolność od odpowiedzialności) wydaje się jednak dosyć wygórowana - aby je uzyskać należy przyjąć, że nic w życiu nie ma większej wartości
wszyscy (anty)bohaterowie Allena unikają konfrontacji - może dlatego nie ma w jego świecie opcji przeciwstawienia się złu,
bo na to potrzebna byłaby odwaga - coś, co dawno temu nazywano "arete", "szlachetność", później zdyskredytowano utożsamiając z donkiszoteorią, naiwnością i głupotą, na czego trop wpadł Nietzsche, ale wszystko strasznie pogmatwał (o tym też kiedy indziej),
a o czym rzadko się dziś wspomina
na szczęście oprócz Allena są jeszcze bracia Coen
ale nigdy nie wzbudzają szacunku
świat Allena jest światem dwuwymiarowym, światem anty-bohaterów, których reżyser uczy traktować
z pogardliwą protekcjonalnością
każdy jego film to wariacja na ten sam temat,
mająca uprawomocnić obraz człowieka jako lękliwego, kurczowo trzymającego się własnych wyobrażeń
i namiętności,
poza których orbitę nie jest w stanie wykroczyć,
i który nie waha się tylko wówczas, gdy spójność wyobrażeń czy możliwość nieskrępowanego realizowania zachcianek zostaje zagrożona - wtedy stać go na wszystko, ale to wszystko, do którego człowiek się posuwa, znajduje się w płaszczyźnie horyzontalnej
w wertykalnej - nigdy
(radykalne działania w filmach Allena mają na celu utrzymanie status quo albo pełniejsze dostosowanie danej sytuacji do żywionych już wcześniej oczekiwań - nigdy nie chodzi o jakąkolwiek formę wyzwolenia z nich)
postać Allena nie wykracza poza samą siebie
dlatego właśnie jego świat jest płaski
nie ma w nim głębi
nie ma przemiany
żadna z jego postaci nie mówi "nie" - wykreował rzeczywistość, w której nie istnieje bunt
za to istnieje przyzwolenie na małe i większe świństewka, jak uwodzenie cudzej narzeczonej czy przywłaszczenie sobie rękopisu nieżyjącego przyjaciela
w świecie Allena nikt się na nikogo nie oburza, nie gniewa - nie mówi: "to, co robisz, jest podłe, niskie, niegodne" - najwyżej zaczyna spazmować, przez co staje się już tylko śmieszny
równie śmieszny jak ten, który zła dokonał
(Allen idzie inną ścieżką niż Gombrowicz, który czyniących zło - przynajmniej w "Iwonie księżniczce Burgunda" - uszlachetnił, wprowadzając dychotomię dobry czyli głupi, niedorozwinięty kontra zły, ale samoświadomy
- u Allena zło wzbudza śmiech)
i to mnie odrobinę niepokoi (podobnie jak zabieg Gombrowicza, ale o tym innym razem)
bo jeśli coś jest śmieszne, to przestaje być groźne
zabawne zło przestaje być złe - oswaja się, traci ciężar gatunkowy, gubi wymiar transcendentny, staje się "niczym takim",
dodatkowo - jeśli jest zabawne, w pewien sposób zostaje usprawiedliwione
filmy Allena oduczają gniewu
a w pewnym sensie gniew jest jedną z bram prawdy (żeby nie było wątpliwości - gniew, nie nienawiść)
Allen to trochę taki pan, który ładnie i interesująco opowiada o brzydkich rzeczach takich jak niemożność podjęcia decyzji, zakłamanie, zdrada, wygodnictwo
sprawiając, że z brzydkich stają się zwykłe, a czasem nawet zabawne
jeżeli ze zła można się pośmiać, trudno jest się na nie oburzać
i zaczynamy ślepnąć na zło
które staje się tylko okazją do rozrywki
i aby nie było w tym względzie żadnych wątpliwości na początku filmu narrator przywołuje odpowiedni cytat z Szekspira (ah, ten polor klasycznego autorytetu - bo przecież kto jak kto, ale Szekspir nie może nie mieć racji), który ma nas przekonać, że to wszystko i tak nie ma przecież większego znaczenia ("Życie jest wrzaskliwą opowieścią, a na końcu nic nie znaczącą")
a może jednak ma?
ich nicht verstehe - dlaczego ma nie mieć?
czy ta sukcesywna deprecjacja - to odbieranie światu wartości -
(bo to co śmieszne u Allena jest tym, co żałosne - nikt nie ceni tego, co budzi pogardę, ani się tym nie przejmuje)
jest formą usprawiedliwienia?
(jakaś ukryta sugestia zza ekranu w stylu: "nie martwcie się, nic się przecież takiego nie stało, a nawet jeśli się stało, to było to bardziej śmieszne niż straszne")
obraz świata, w którym nie ma przełomu, ale nie ma też odpowiedzialności za jego brak?
cena za usprawiedliwienie (i wolność od odpowiedzialności) wydaje się jednak dosyć wygórowana - aby je uzyskać należy przyjąć, że nic w życiu nie ma większej wartości
wszyscy (anty)bohaterowie Allena unikają konfrontacji - może dlatego nie ma w jego świecie opcji przeciwstawienia się złu,
bo na to potrzebna byłaby odwaga - coś, co dawno temu nazywano "arete", "szlachetność", później zdyskredytowano utożsamiając z donkiszoteorią, naiwnością i głupotą, na czego trop wpadł Nietzsche, ale wszystko strasznie pogmatwał (o tym też kiedy indziej),
a o czym rzadko się dziś wspomina
na szczęście oprócz Allena są jeszcze bracia Coen
piątek, 8 kwietnia 2011
oczywiste uwagi bez związku (oprócz związku z epoche )
niespełnionym artystą może zostać tylko ten, kto wartość swojego dzieła uzależnia wyłącznie od opinii innych
procedury myślenia vol.0:
należy odróżnić
poczucie oswojenia z jakąś ideą/(świato)poglądem,
nabywane poprzez codzienne obcowanie/ocieranie się o nią w przestrzeni społecznej ("aha, aha, chrześcijaństwo", "no, Nietzsche, aha")
od rozumienia tej idei
bo w tym wypadku oswojenie nie zbliża, tylko oddala
procedury myślenia vol.0:
należy odróżnić
poczucie oswojenia z jakąś ideą/(świato)poglądem,
nabywane poprzez codzienne obcowanie/ocieranie się o nią w przestrzeni społecznej ("aha, aha, chrześcijaństwo", "no, Nietzsche, aha")
od rozumienia tej idei
bo w tym wypadku oswojenie nie zbliża, tylko oddala
wtorek, 29 marca 2011
wall
Świadomość, ze gra jest grą nie odbiera jej ważności, ale sprawia, ze przestaje ona mieć nad tobą władzę
rozpoznać wszystkie schematy organizujące grę
rozpoznać zespoły założeń, których przyjęcie/odrzucenie determinuje kolejne kroki, marzenia, cele
i motywacje
rozpoznać procedury i wzorce możliwe do realizowania
rozpoznać grę jako działanie polegające na nadawaniu znaczeń
i przez to pozostające poza dychotomią znaczący/pozbawiony znaczenia:
znaczenie, sens rodzi się dopiero w jej obszarze
to tak jak z definicją prawdy, która nie jest ani prawdziwa, ani nieprawdziwa, bo dopiero rozstrzyga, na czym sama prawdziwość polega
rozpoznać grę jako matecznik sensu pozostający poza nim
subtelna modyfikacja Platona
różnica pomiędzy oświeconym a nieoświeconym polega tylko na tym,
że ten pierwszy wie, że jest w jaskini
ale z niej nie wychodzi
że ten pierwszy wie, że jest w jaskini
ale z niej nie wychodzi
sobota, 26 marca 2011
about myself
zawsze mi się wydawało, że ludzie nie tyle nie rozumieją pewnych kwestii,
ile udają, ze ich nie rozumieją, bo tak im wygodniej
dopiero ostatnio zaczyna do mnie docierać, że może oni nie rozumieją naprawdę
ile udają, ze ich nie rozumieją, bo tak im wygodniej
dopiero ostatnio zaczyna do mnie docierać, że może oni nie rozumieją naprawdę
wtorek, 22 marca 2011
miało być zupełnie o czymś innym
Istnieją ci, którzy potrafią powiedzieć wprost, o co im chodzi
i ci, którzy tego nie potrafią (bo, na przykład, nie wiedzą - ale to tylko jeden z możliwych przypadków)
cała kultura jest produktem tych, którzy nie posiedli sztuki mówienia wprost
tworzenie i recepcja dzieła - np literackiego - zajmuje bardzo dużo czasu
po co pisać/czytać Ferdydurke,
jeżeli wystarczyłoby Gombrowiczowi ograniczyć się do konkluzji,
że jego zdaniem tragizm sytuacji człowieka wiąże się z niezdolnością do samookreślenia/samostanowienia, które uniemożliwia terror narzuconej społecznie roli-maski i kostniejące wyobrażenie o sobie samym
a potem /post conclusio/ - zastanowić się - zamiast epatowania "upupianiem" i innym neologicznym wizgiem - czy taka diagnoza jest uzasadniona
wtedy mogłoby nasunąć się spostrzeżenie, że dążenie głównego bohatera automatycznie generuje porażkę - wzdychanie do "formy własnej" suponuje, że chce się on samodzielnie wyrazić raz i na zawsze -
różnica względem opresyjnego społeczeństwa polega tylko na tym,
że tym razem "pupa" ma być własna, a nie cudza
nie ma w Ferdydurke dopuszczenia opcji, że być może człowiek jest procesem, a jako taki w żadnej formie - ani własnej, ani cudzej - nie odnajdzie siebie
może łatwiej byłoby, gdyby autorzy sami mówili, co mają na myśli - wtedy nie skazywaliby nas na domysły sugerując, że tak naprawdę nie obchodzi ich, czy cokolwiek z tego, co mieli do powiedzenia, rozumiemy
jeżeli samego nadawcę komunikatu nie obchodzi, czy będzie zrozumiany,
to jaką wartość ma dla niego jego własny przekaz?
chyba że celem jest pozostać niezrozumianym... . ale wtedy to tylko kolejny przejaw atrybutyzacji
expalnation:
(w pewnym sensie świadome działanie niweczy wszystko: jeżeli jesteś niezrozumiany nie dlatego, że tak sobie zamierzyłeś, ale niejako całkiem niechcący, może to stać się przyczynkiem do twojej wielkości;
jeżeli robisz wszystko, by nikt cię nie rozumiał, bo powiedzieli ci, że bycie niezrozumianym/łym oznacza
a) bycie kimś wyjątkowym w sensie indywidualności [wersja emo]
b) posiadanie mądrości niedostępnej profanom [wersja dla pseudointelektualistów]
- jesteś niewolnikiem atrybutów)
ponieważ "bycie niezrozumianym/łym" wraz z przyległościami takimi jak:
- "skomplikowany"
- "trudny"
- "dziwaczny"
zyskało status niezależnej wartości
(bo powiedzieć o kimś "oh, on jest taki skomplikowany" to przecież komplement - z kolei słowa "prosty" używa się z lekkim odcieniem lekceważenia)
być może tu należy szukać źródła erozji sensu, z jakim mamy do czynienia w kulturze współczesnej
kulturze, która coraz mniej dąży do tego, aby rozumieć, bo samą siebie do rozumienia
zniechęciła
zniechęcenie następowało dwustopniowo:
dowartościowano to, co "niezrozumiałe" jako to, co wybitne
w konsekwencji - poprzez nadmierne komplikowanie wypowiedzi, aby zyskały walor "wybitności" -
zasadniczo utrudniono proces rozumienia i związano go w świadomości zbiorowej z wysiłkiem
zresztą po co cokolwiek rozumieć, skoro atrakcyjne jest to, czego nie rozumiemy?
problem w tym, że rzeczy pozbawione sensu są zajmujące tylko przez chwilę, a potem stają się nudne
i ci, którzy tego nie potrafią (bo, na przykład, nie wiedzą - ale to tylko jeden z możliwych przypadków)
cała kultura jest produktem tych, którzy nie posiedli sztuki mówienia wprost
tworzenie i recepcja dzieła - np literackiego - zajmuje bardzo dużo czasu
po co pisać/czytać Ferdydurke,
jeżeli wystarczyłoby Gombrowiczowi ograniczyć się do konkluzji,
że jego zdaniem tragizm sytuacji człowieka wiąże się z niezdolnością do samookreślenia/samostanowienia, które uniemożliwia terror narzuconej społecznie roli-maski i kostniejące wyobrażenie o sobie samym
a potem /post conclusio/ - zastanowić się - zamiast epatowania "upupianiem" i innym neologicznym wizgiem - czy taka diagnoza jest uzasadniona
wtedy mogłoby nasunąć się spostrzeżenie, że dążenie głównego bohatera automatycznie generuje porażkę - wzdychanie do "formy własnej" suponuje, że chce się on samodzielnie wyrazić raz i na zawsze -
różnica względem opresyjnego społeczeństwa polega tylko na tym,
że tym razem "pupa" ma być własna, a nie cudza
nie ma w Ferdydurke dopuszczenia opcji, że być może człowiek jest procesem, a jako taki w żadnej formie - ani własnej, ani cudzej - nie odnajdzie siebie
może łatwiej byłoby, gdyby autorzy sami mówili, co mają na myśli - wtedy nie skazywaliby nas na domysły sugerując, że tak naprawdę nie obchodzi ich, czy cokolwiek z tego, co mieli do powiedzenia, rozumiemy
jeżeli samego nadawcę komunikatu nie obchodzi, czy będzie zrozumiany,
to jaką wartość ma dla niego jego własny przekaz?
chyba że celem jest pozostać niezrozumianym... . ale wtedy to tylko kolejny przejaw atrybutyzacji
expalnation:
(w pewnym sensie świadome działanie niweczy wszystko: jeżeli jesteś niezrozumiany nie dlatego, że tak sobie zamierzyłeś, ale niejako całkiem niechcący, może to stać się przyczynkiem do twojej wielkości;
jeżeli robisz wszystko, by nikt cię nie rozumiał, bo powiedzieli ci, że bycie niezrozumianym/łym oznacza
a) bycie kimś wyjątkowym w sensie indywidualności [wersja emo]
b) posiadanie mądrości niedostępnej profanom [wersja dla pseudointelektualistów]
- jesteś niewolnikiem atrybutów)
ponieważ "bycie niezrozumianym/łym" wraz z przyległościami takimi jak:
- "skomplikowany"
- "trudny"
- "dziwaczny"
zyskało status niezależnej wartości
(bo powiedzieć o kimś "oh, on jest taki skomplikowany" to przecież komplement - z kolei słowa "prosty" używa się z lekkim odcieniem lekceważenia)
być może tu należy szukać źródła erozji sensu, z jakim mamy do czynienia w kulturze współczesnej
kulturze, która coraz mniej dąży do tego, aby rozumieć, bo samą siebie do rozumienia
zniechęciła
zniechęcenie następowało dwustopniowo:
dowartościowano to, co "niezrozumiałe" jako to, co wybitne
w konsekwencji - poprzez nadmierne komplikowanie wypowiedzi, aby zyskały walor "wybitności" -
zasadniczo utrudniono proces rozumienia i związano go w świadomości zbiorowej z wysiłkiem
zresztą po co cokolwiek rozumieć, skoro atrakcyjne jest to, czego nie rozumiemy?
problem w tym, że rzeczy pozbawione sensu są zajmujące tylko przez chwilę, a potem stają się nudne
środa, 16 marca 2011
ask
z systemu wychodzi się tylko raz
i nie ma powrotu
jesteś w tym samym miejscu ale wszystko wygląda inaczej
chociaż pozostali niczego nie zauważyli
zamiast opracowywać nikomu niepotrzebne procedury prowadzące do oświecenia
(bo jeśli ono się wydarza, to całkowicie mimochodem)
ktoś mógłby odpowiedzieć co zrobić po tym, kiedy oświecenie już nastąpi
i nie ma powrotu
jesteś w tym samym miejscu ale wszystko wygląda inaczej
chociaż pozostali niczego nie zauważyli
zamiast opracowywać nikomu niepotrzebne procedury prowadzące do oświecenia
(bo jeśli ono się wydarza, to całkowicie mimochodem)
ktoś mógłby odpowiedzieć co zrobić po tym, kiedy oświecenie już nastąpi
wtorek, 15 marca 2011
z serii: definicje
filozofia to jedyna dziedzina wiedzy, która swoim przedmiotem czyni sens
dlatego tylko ona zawiera uzasadnienie zawartości treściowej pozostałych nauk wykraczające poza ich wymiar praktyczny
autonomizacja nauk względem filozofii powoduje, że przyrost wiedzy w ich obszarze nie przekłada się na wzrost świadomości
dysponujemy specjalistyczną, zaawansowaną wiedzą pozbawioną sensu
nicely
dlatego tylko ona zawiera uzasadnienie zawartości treściowej pozostałych nauk wykraczające poza ich wymiar praktyczny
autonomizacja nauk względem filozofii powoduje, że przyrost wiedzy w ich obszarze nie przekłada się na wzrost świadomości
dysponujemy specjalistyczną, zaawansowaną wiedzą pozbawioną sensu
nicely
poniedziałek, 14 marca 2011
29 smoków
opowiadano nam baśnie i nauczono nas spodziewać się ostatecznego rozstrzygnięcia
a ono nie następuje
nie istnieje happy end permanentny, jest tylko perspektywa happy endów jak fajerwerki intensywnych
i krótkotrwałych
baśń nie przygotowuje na zetknięcie z rzeczywistością, w której nie ma zakończenia
przeciwnie
schemat, na którym się opiera - trudność, przezwyciężenie trudności, nagroda ("i żyli długo i szczęśliwie") - jest atrakcyjny dzięki swej jednorazowości
kto miałby ochotę słuchać, że kiedy miód i wino się skończyło były kolejne smoki, Baby Jagi, wilki etc
baśń nie uczy, jak pokonać hydrę nieskończonej powtarzalności
co więcej, ukrywa tajemnicę, że zwycięstwo niczego nie odmienia
natura świata pozostaje dokładnie taka sama
a ono nie następuje
nie istnieje happy end permanentny, jest tylko perspektywa happy endów jak fajerwerki intensywnych
i krótkotrwałych
baśń nie przygotowuje na zetknięcie z rzeczywistością, w której nie ma zakończenia
przeciwnie
schemat, na którym się opiera - trudność, przezwyciężenie trudności, nagroda ("i żyli długo i szczęśliwie") - jest atrakcyjny dzięki swej jednorazowości
kto miałby ochotę słuchać, że kiedy miód i wino się skończyło były kolejne smoki, Baby Jagi, wilki etc
baśń nie uczy, jak pokonać hydrę nieskończonej powtarzalności
co więcej, ukrywa tajemnicę, że zwycięstwo niczego nie odmienia
natura świata pozostaje dokładnie taka sama
środa, 2 marca 2011
definition
dojrzałość polega na staniu się sobą
cóż to za ulga kiedy nie potrzeba awatarów
kreowania wizerunku
dojrzałość to
absolutna wolność od utożsamienia
kiedy siebie można wyrazić już tylko poprzez siebie
cóż to za ulga kiedy nie potrzeba awatarów
kreowania wizerunku
dojrzałość to
absolutna wolność od utożsamienia
kiedy siebie można wyrazić już tylko poprzez siebie
wtorek, 1 marca 2011
wtorek, 22 lutego 2011
next if
jeżeli filozofia, rozumiana jako sztuka myślenia, miałaby się kiedyś odrodzić, jej renesans nie nastąpi na uniwersytecie, bo w jego obszarze zbyt często utożsamia się ją z podręcznym zbiorem koncepcji, którymi można dowolnie żonglować. A przecież filozofia albo jest absolutnie konsekwentnym sposobem życia (myślenia) - albo nie ma jej wcale.
poniedziałek, 14 lutego 2011
for today - quotation
"W Disneylandzie są cztery krainy, a w mózgu trzy - kraina ruchu, kraina żądz i kraina myśli, a królem krainy żądz jest krokodyl. W krainie ruchu króluje węgorz, a w krainie myśli - umarły. A ja mieszkam w krainie Krokodyli. Jestem ładna, nie jestem gruba, nie jestem córką biedaków, jestem zdrowa i nie mam kiły wrodzonej, nie zamartwiam się, kiedy nie lubią mnie jacyś bezwartościowi ludzie, nie mam zatwardzenia, mam dobry wzrok i szybko biegam, bóg-krokodyl sprawił, ze nie muszę myśleć o byle czym, rozumiesz? Jestem wysłanniczką,wybrano mnie, żeby to miasto zamienić w królestwo krokodyli (...)"
Best regards to R.M.
Best regards to R.M.
wtorek, 8 lutego 2011
Poboczne, chociaż nie całkiem
Tajemnica nie kryje się w symbolu, ale w tym, co on oznacza
Problem okultystów polega na tym, ze symbol przesłonił im to, co miał ukazywać
kolejni niewolnicy rekwizytów (atrybutów)
Problem okultystów polega na tym, ze symbol przesłonił im to, co miał ukazywać
kolejni niewolnicy rekwizytów (atrybutów)
niedziela, 6 lutego 2011
ad malum
zły jest ten, który zaproszony do ogrodu radości
nie tylko nie chce przyłączyć się do ogólnego święta - do tego ma absolutne prawo (bo nie istnieje obowiązek bycia szczęśliwym) -
ale będąc w ogrodzie zaczyna niszczyć kwiaty
zły jest ten, który odbiera innym prawo do szczęścia,
któremu szczęście innych przeszkadza
mimo, że nie powstało kosztem jego nieszczęścia
nie tylko nie chce przyłączyć się do ogólnego święta - do tego ma absolutne prawo (bo nie istnieje obowiązek bycia szczęśliwym) -
ale będąc w ogrodzie zaczyna niszczyć kwiaty
zły jest ten, który odbiera innym prawo do szczęścia,
któremu szczęście innych przeszkadza
mimo, że nie powstało kosztem jego nieszczęścia
piątek, 4 lutego 2011
in the blink
pod pancerzem dysfunkcji każdy jest doskonały
zatem o indywidualności rozstrzyga zbiór braków i wypaczeń
zatem o indywidualności rozstrzyga zbiór braków i wypaczeń
poniedziałek, 31 stycznia 2011
czwartek, 27 stycznia 2011
ask again
zastanawiam się, ilu ich było - ludzi, którzy wyszli poza grę,
którzy dostrzegli swoje szaleństwo i nie potrafili już do niego wrócić
ludzi, którzy zobaczyli, na czym polega problem i zrozumieli, że nie są w stanie przekazać rozwiązania innym
dopóki tamci nie będą gotowi, by dotrzeć do niego samodzielnie
człowiek odmienia się sam, albo nie odmienia się w ogóle
Heraklit wciąż ma rację:
ci, którzy widzą, widzą to samo,
ci, którzy są ślepi, poruszają się w przestrzeni własnych wyobrażeń
zastanawiam się, ilu ich było - ludzi, którzy wyszli poza grę
i co się z nimi stało
którzy dostrzegli swoje szaleństwo i nie potrafili już do niego wrócić
ludzi, którzy zobaczyli, na czym polega problem i zrozumieli, że nie są w stanie przekazać rozwiązania innym
dopóki tamci nie będą gotowi, by dotrzeć do niego samodzielnie
człowiek odmienia się sam, albo nie odmienia się w ogóle
Heraklit wciąż ma rację:
ci, którzy widzą, widzą to samo,
ci, którzy są ślepi, poruszają się w przestrzeni własnych wyobrażeń
zastanawiam się, ilu ich było - ludzi, którzy wyszli poza grę
i co się z nimi stało
wtorek, 18 stycznia 2011
kwestia zupełnie poboczna
z serii "if"
co by się stało, gdyby zawiesić absolutnie wszystkie kategorie organizujące rzeczywistość, odpowiedzialne za jej odcień
gdyby zawiesić happy end, porażkę, szczęście
wszytskie pojęcia warunkujące nadawanie światu sensu, a potem jeszcze wymazać sam sens i bezsens
gdzie można byłoby się znaleźć
gdyby pomiędzy nami a wielkim X nie unosił się bufor kategorii?
jak to jest być czystym spojrzeniem?
co by się stało, gdyby zawiesić absolutnie wszystkie kategorie organizujące rzeczywistość, odpowiedzialne za jej odcień
gdyby zawiesić happy end, porażkę, szczęście
wszytskie pojęcia warunkujące nadawanie światu sensu, a potem jeszcze wymazać sam sens i bezsens
gdzie można byłoby się znaleźć
gdyby pomiędzy nami a wielkim X nie unosił się bufor kategorii?
jak to jest być czystym spojrzeniem?
poniedziałek, 17 stycznia 2011
difference (jeszcze o podziwie i bałwochwalstwie, głównie o tym drugim)
(*przy założeniu, że i podziw i bałwochwalstwo odnoszą się do rzeczy, które odbieramy jako w jakiś sposób doskonałe, imponujące)
różnica między podziwem a bałwochwalstwem polega na tym,
że bałwochwalca wyrzeka się siebie na rzecz afirmowanej rzeczy i wiąże uwielbienie dla niej z pogardą dla samego siebie
podziw sprawia, że wzrastasz
bałwochwalstwo prowadzi do skarlenia
umniejszanie/poniżanie samego siebie jest wręcz formą bałwochwalczej afirmacji
dlaczego?
bałwochwalca - inaczej niż fan - nie dąży do przemiany, do zjednoczenia z uwielbianym przedmiotem, ale przeciwnie - zakłada jego źródłową niedostępność
bałwochwalstwo wyobcowuje to, co jest jego przedmiotem:
zamyka w szklanym relikwiarzu, muzealnej gablocie, stawia na marmurowym piedestale, otacza złoconą ramą - byle dalej, byle wyżej - by to, co czcimy, nie mogło mieć z nami nic wspólnego - by fakt uwielbienia do niczego nas nie obligował, nie stanowił formy zobowiązania, nie pozwalał niczego od nas żądać
bałwochwalstwo jest więc próbą obezwładnienia tego, co doskonałe, pozbawienia go mocy
próbą wymigania się z obowiązku doskonałości,
z wyzwania doskonałości, które rzuca nam to, co wzbudza nasz podziw
(wcale nie twierdzę, że doskonałość jest osiągalna - jednak można próbować, bo nie ma dowodu, że osiągalna nie jest - bałwochwalca z kolei w punkcie wyjścia zakłada, że samo próbowanie nie ma sensu
inaczej:
jeżeli życie polega na wzrastaniu, na rozwijaniu - bałwochwalstwo oznacza wyrzeczenie się życia
bałwochwalstwo to nihilizm
i wcale nie jest źródłowo powiązane z chrześcijaństwem - ofiarą bałwochwalstwa może paść wszystko - także filozofia Nietzeschego,
bo znów nie chodzi o treść, a o sposób jej "zagospodarowania")
nie ma lepszego sposobu na wymiganie się od "obowiązku doskonałości" niż dowiedzenie, że człowiek z doskonałością nie ma nic wspólnego, że jest ona dla niego absolutnie nieosiągalna samoumniejszenie/samoponiżenie bałwochwalcy okazuje się więc konieczne, by uniknąć wysiłku
czegoś, co Grecy nazywali "ponos" - trudem
bałwochwalca chce uniknąć trudu związanego samo-przekształceniem
bałwochwalstwo pozwala z czystym sumieniem pogrążyć się w gnuśności w dwojaki sposób - poprzez sam fakt oddania czci (bo przecież nikt nie może zarzucić, że bałwochwalca nie uznaje tego, co doskonałe) i poprzez to, że cześć oddaje się w formie samoponiżenia
bałwochwalstwo nie negując doskonałości, ale uznając ją za pomocą całkowitej separacji, staje się rodzajem zakłamania
by uniknąć jedynego sensownego wysiłku - wysiłku związanego z samo-przekształceniem, bałwochwalstwo podejmuje wysiłek przekształcenia świata zewnętrznego tak, by był "godną" oprawą dla doskonałości
ale czy doskonałość potrzebuje złoconych ram, skomplikowanych rytuałów, marmurowych piedestałów i ołtarzy?
doskonałość jest doskonała dlatego, że niczego jej nie brakuje - nie potrzebuje dopełnienia
ani orędowników
podobnie jak prawda - świadczy sama o sobie
cały absurdalny (z punktu widzenia doskonałości) wysiłek dodania jej splendoru nabiera sensu z perspektywy bałwochwalcy, któremu jest niezbędny do utwierdzenia się we własnej miernocie
zatem wywyższanie dokonuje się ze względu na konieczność poniżenia, które ma ostatecznie na celu zwolnienie bałwochwalcy z odpowiedzialności za samego siebie
paradoksalnie przepaści gotyckich katedr niewiele mówią o Bogu, ale wiele o ich budowniczych
ileż wysiłku kosztuje ich wykazanie, że nie są do niego zdolni
a wystarczyłoby tylko zmienić kierunek
nie chodzi o to, by przestać budować katedry, ale by budować je z myślą o dorównaniu doskonałości - nie o przewyższeniu jej, bo doskonałości nie sposób przewyższyć, ale o nieskończonym dążeniu do zbliżenia z nią
do osiągnięcia jedności
doskonałość nie potrzebuje płaszczących się niewolników, ponieważ stanowi pełnię
doskonałość nie boi się wieży Babel, bo doskonałości nic nie może zagrozić - jeśli coś innego stanie się doskonałe po prostu przekształca się w nią samą
doskonałość oznacza zatem zniesienie wszelkiej różnicy
a ścieżką, która do niej prowadzi, jest podziw
różnica między podziwem a bałwochwalstwem polega na tym,
że bałwochwalca wyrzeka się siebie na rzecz afirmowanej rzeczy i wiąże uwielbienie dla niej z pogardą dla samego siebie
podziw sprawia, że wzrastasz
bałwochwalstwo prowadzi do skarlenia
umniejszanie/poniżanie samego siebie jest wręcz formą bałwochwalczej afirmacji
dlaczego?
bałwochwalca - inaczej niż fan - nie dąży do przemiany, do zjednoczenia z uwielbianym przedmiotem, ale przeciwnie - zakłada jego źródłową niedostępność
bałwochwalstwo wyobcowuje to, co jest jego przedmiotem:
zamyka w szklanym relikwiarzu, muzealnej gablocie, stawia na marmurowym piedestale, otacza złoconą ramą - byle dalej, byle wyżej - by to, co czcimy, nie mogło mieć z nami nic wspólnego - by fakt uwielbienia do niczego nas nie obligował, nie stanowił formy zobowiązania, nie pozwalał niczego od nas żądać
bałwochwalstwo jest więc próbą obezwładnienia tego, co doskonałe, pozbawienia go mocy
próbą wymigania się z obowiązku doskonałości,
z wyzwania doskonałości, które rzuca nam to, co wzbudza nasz podziw
(wcale nie twierdzę, że doskonałość jest osiągalna - jednak można próbować, bo nie ma dowodu, że osiągalna nie jest - bałwochwalca z kolei w punkcie wyjścia zakłada, że samo próbowanie nie ma sensu
inaczej:
jeżeli życie polega na wzrastaniu, na rozwijaniu - bałwochwalstwo oznacza wyrzeczenie się życia
bałwochwalstwo to nihilizm
i wcale nie jest źródłowo powiązane z chrześcijaństwem - ofiarą bałwochwalstwa może paść wszystko - także filozofia Nietzeschego,
bo znów nie chodzi o treść, a o sposób jej "zagospodarowania")
nie ma lepszego sposobu na wymiganie się od "obowiązku doskonałości" niż dowiedzenie, że człowiek z doskonałością nie ma nic wspólnego, że jest ona dla niego absolutnie nieosiągalna samoumniejszenie/samoponiżenie bałwochwalcy okazuje się więc konieczne, by uniknąć wysiłku
czegoś, co Grecy nazywali "ponos" - trudem
bałwochwalca chce uniknąć trudu związanego samo-przekształceniem
bałwochwalstwo pozwala z czystym sumieniem pogrążyć się w gnuśności w dwojaki sposób - poprzez sam fakt oddania czci (bo przecież nikt nie może zarzucić, że bałwochwalca nie uznaje tego, co doskonałe) i poprzez to, że cześć oddaje się w formie samoponiżenia
bałwochwalstwo nie negując doskonałości, ale uznając ją za pomocą całkowitej separacji, staje się rodzajem zakłamania
by uniknąć jedynego sensownego wysiłku - wysiłku związanego z samo-przekształceniem, bałwochwalstwo podejmuje wysiłek przekształcenia świata zewnętrznego tak, by był "godną" oprawą dla doskonałości
ale czy doskonałość potrzebuje złoconych ram, skomplikowanych rytuałów, marmurowych piedestałów i ołtarzy?
doskonałość jest doskonała dlatego, że niczego jej nie brakuje - nie potrzebuje dopełnienia
ani orędowników
podobnie jak prawda - świadczy sama o sobie
cały absurdalny (z punktu widzenia doskonałości) wysiłek dodania jej splendoru nabiera sensu z perspektywy bałwochwalcy, któremu jest niezbędny do utwierdzenia się we własnej miernocie
zatem wywyższanie dokonuje się ze względu na konieczność poniżenia, które ma ostatecznie na celu zwolnienie bałwochwalcy z odpowiedzialności za samego siebie
paradoksalnie przepaści gotyckich katedr niewiele mówią o Bogu, ale wiele o ich budowniczych
ileż wysiłku kosztuje ich wykazanie, że nie są do niego zdolni
a wystarczyłoby tylko zmienić kierunek
nie chodzi o to, by przestać budować katedry, ale by budować je z myślą o dorównaniu doskonałości - nie o przewyższeniu jej, bo doskonałości nie sposób przewyższyć, ale o nieskończonym dążeniu do zbliżenia z nią
do osiągnięcia jedności
doskonałość nie potrzebuje płaszczących się niewolników, ponieważ stanowi pełnię
doskonałość nie boi się wieży Babel, bo doskonałości nic nie może zagrozić - jeśli coś innego stanie się doskonałe po prostu przekształca się w nią samą
doskonałość oznacza zatem zniesienie wszelkiej różnicy
a ścieżką, która do niej prowadzi, jest podziw
sobota, 15 stycznia 2011
pearl
Aby być szczęśliwym nie możesz posiadać niczego innego prócz szczęścia. Musisz wszystkiego innego się wyrzec. Jak z perłą, dla zdobycia której kupiec sprzedaje cały majątek. Znów opcja albo - albo.
Albo wszystko, albo nic.
Albo wszystko, albo nic.
środa, 5 stycznia 2011
jeszcze o treści (która jest bez znaczenia)
w slumsach Kalkuty jesteś tak samo blisko lub daleko od oświecenia jak w Rudzie Śląskiej czy gdziekolwiek indziej
jeżeli myślisz, że warunkiem koniecznym oświecenia jest wyjazd do Indii
omotanie się sari
bindi na czole
pomarańczowe szaty
wstąpienie do klasztoru
znalezienie guru
i to koniecznie w Benares
jesteś tylko konsumentem sacrum
uwiedzionym przez atrybuty
*atrybutami stają rekwizyty, kiedy zaczyna się je traktować jako realne bardziej niż sam cel, któremu pierwotnie miały służyć
atrybutem staje się Biblia, kiedy się jej nie czyta, ale się ją oprawia w złoto*
czym różni się uwielbienie uczniów dla guru od namiętnego oddania fanów muzyków, gwiazd filmowych, sportowców
fascynacja, jaką słuchaczki Radia Maryja otaczają Ojca Dyrektora jest dokładnie tym samym, czego doświadczał Jim Morrison
dlatego właśnie treść nie ma znaczenia
treść jest partykularna (uwarunkowana momentem historycznym i środowiskowym właściwym każdej jednostce) - schemat, który ją organizuje - uniwersalny
treść jest tym, co zazwyczaj wybiera się świadomie, schemat pozostaje niezauważony
fan jest bałwochwalcą, który wyrzeka się siebie
mentalnym uciekinierem, który wierzy, że lepiej być kimś innym
może nawet być człowiekiem, który głęboko u podstaw gardzi sobą
w stwierdzeniu amerykańskiego studenta chińskiej szkoły Shaolin: "chcę być jak Jackie Chan, bo on był szanowany" (dokument "Prawdziwy klasztor Shaolin" vod) ukryta jest supozycja, że będąc sobą szanowany być nie może
a przecież w sumie nie chodzi o Jackie Chana, a o mistrzostwo, które osiągnął - Jakie Chan jest idolem nie dlatego, że jest Jackiem Chanem, ale ponieważ jest uosobieniem (niejako atrybutem) jakiejś formy doskonałości - on sam nie ma tu żadnego znaczenia - doskonałość nie jest Jackiem Chanem - on jest tylko jej egzemplifikacją (pewne rzeczy się nie zmienają hehe - filozofia w moim wydaniu nadal jest totalitarna)
gdyby amerykański student zrozumiał, że to, co podziwia u Chana to doskonałość, może odłożyłby nunczako i zająłby się kaligrafią - w jego przypadku doskonałość została zastąpiona atrybutem, przez który się wyrażała
(niektórzy podziwiając grację kota zaczynają naśladować jego ruchy, inni przypinają sobie pazury, wąsy i ogon [por. animalne kulty ludów pierwotnych], jeszcze inni mogą zauważyć, że kot nie stara się być nikim poza samym sobą, dlatego tak świetnie mu to wychodzi)
nie zatem samo dążenie do odwzorowania jest złe, błąd rodzi się na poziomie określenia tego, co wzbudziło naszą fascynację i sposobu, w jaki chcemy się do niego zbliżyć
atrybutem/rekwizytem staje się zawsze to, co konkretne: nunczako, relikwiarz ze szczątkami świętego... ale też perfekcyjne posługiwanie się nunczako
cała nasza kultura notorycznie myli atrybuty z tym, czego są reprezentacją
gdyby amerykański student poczytał Platona mógłby powiedzieć: "chcę osiągnąć mistrzostwo, jak Jackie Chan" - i nie musiałby rezygnować ani z Jackiego Chana (który być może nie byłby mu już do niczego potrzebny), ani z siebie.
fanem można się zatem stać ze względu na źle ukierunkowany podziw, kiedy nie zauważamy, że w doskonałym posługiwaniu się nunczako nie chodzi ani o nunczako, ani o posługiwanie się nunczako, tylko o to, że coś się robi dobrze
jest jeszcze inny wymiar bycia fanem:
fan jako ostatnie stadium realizacji odwiecznego marzenia ludzkości o tym, aby ktoś wreszcie przejął kontrolę i było jak trzeba - i ostatecznie bez znaczenia jest, czy będzie to dj na Mayday czy Mesjasz
oddać się na pastwę tego, co pomyliliśmy z doskonałością - cel chwalebny, konsekwencje zawsze te same
co ciekawe, idolami zostają ci, którzy nikogo nie naśladują - najwyżej czerpią twórczą inspirację, bo oczywiście nihil novi itd...
paradoks bycia fanem polega na tym, że gdyby wiernie naśladował swojego idola, to by go nie naśladował - ale idol pada również ofiarą procesu atrybucji - fani przejmują tylko rekwizyty - okulary, fryzurę, design
i dlatego na zawsze pozostają fanami
jeżeli myślisz, że warunkiem koniecznym oświecenia jest wyjazd do Indii
omotanie się sari
bindi na czole
pomarańczowe szaty
wstąpienie do klasztoru
znalezienie guru
i to koniecznie w Benares
jesteś tylko konsumentem sacrum
uwiedzionym przez atrybuty
*atrybutami stają rekwizyty, kiedy zaczyna się je traktować jako realne bardziej niż sam cel, któremu pierwotnie miały służyć
atrybutem staje się Biblia, kiedy się jej nie czyta, ale się ją oprawia w złoto*
czym różni się uwielbienie uczniów dla guru od namiętnego oddania fanów muzyków, gwiazd filmowych, sportowców
fascynacja, jaką słuchaczki Radia Maryja otaczają Ojca Dyrektora jest dokładnie tym samym, czego doświadczał Jim Morrison
dlatego właśnie treść nie ma znaczenia
treść jest partykularna (uwarunkowana momentem historycznym i środowiskowym właściwym każdej jednostce) - schemat, który ją organizuje - uniwersalny
treść jest tym, co zazwyczaj wybiera się świadomie, schemat pozostaje niezauważony
fan jest bałwochwalcą, który wyrzeka się siebie
mentalnym uciekinierem, który wierzy, że lepiej być kimś innym
może nawet być człowiekiem, który głęboko u podstaw gardzi sobą
w stwierdzeniu amerykańskiego studenta chińskiej szkoły Shaolin: "chcę być jak Jackie Chan, bo on był szanowany" (dokument "Prawdziwy klasztor Shaolin" vod) ukryta jest supozycja, że będąc sobą szanowany być nie może
a przecież w sumie nie chodzi o Jackie Chana, a o mistrzostwo, które osiągnął - Jakie Chan jest idolem nie dlatego, że jest Jackiem Chanem, ale ponieważ jest uosobieniem (niejako atrybutem) jakiejś formy doskonałości - on sam nie ma tu żadnego znaczenia - doskonałość nie jest Jackiem Chanem - on jest tylko jej egzemplifikacją (pewne rzeczy się nie zmienają hehe - filozofia w moim wydaniu nadal jest totalitarna)
gdyby amerykański student zrozumiał, że to, co podziwia u Chana to doskonałość, może odłożyłby nunczako i zająłby się kaligrafią - w jego przypadku doskonałość została zastąpiona atrybutem, przez który się wyrażała
(niektórzy podziwiając grację kota zaczynają naśladować jego ruchy, inni przypinają sobie pazury, wąsy i ogon [por. animalne kulty ludów pierwotnych], jeszcze inni mogą zauważyć, że kot nie stara się być nikim poza samym sobą, dlatego tak świetnie mu to wychodzi)
nie zatem samo dążenie do odwzorowania jest złe, błąd rodzi się na poziomie określenia tego, co wzbudziło naszą fascynację i sposobu, w jaki chcemy się do niego zbliżyć
atrybutem/rekwizytem staje się zawsze to, co konkretne: nunczako, relikwiarz ze szczątkami świętego... ale też perfekcyjne posługiwanie się nunczako
cała nasza kultura notorycznie myli atrybuty z tym, czego są reprezentacją
gdyby amerykański student poczytał Platona mógłby powiedzieć: "chcę osiągnąć mistrzostwo, jak Jackie Chan" - i nie musiałby rezygnować ani z Jackiego Chana (który być może nie byłby mu już do niczego potrzebny), ani z siebie.
fanem można się zatem stać ze względu na źle ukierunkowany podziw, kiedy nie zauważamy, że w doskonałym posługiwaniu się nunczako nie chodzi ani o nunczako, ani o posługiwanie się nunczako, tylko o to, że coś się robi dobrze
jest jeszcze inny wymiar bycia fanem:
fan jako ostatnie stadium realizacji odwiecznego marzenia ludzkości o tym, aby ktoś wreszcie przejął kontrolę i było jak trzeba - i ostatecznie bez znaczenia jest, czy będzie to dj na Mayday czy Mesjasz
oddać się na pastwę tego, co pomyliliśmy z doskonałością - cel chwalebny, konsekwencje zawsze te same
co ciekawe, idolami zostają ci, którzy nikogo nie naśladują - najwyżej czerpią twórczą inspirację, bo oczywiście nihil novi itd...
paradoks bycia fanem polega na tym, że gdyby wiernie naśladował swojego idola, to by go nie naśladował - ale idol pada również ofiarą procesu atrybucji - fani przejmują tylko rekwizyty - okulary, fryzurę, design
i dlatego na zawsze pozostają fanami
poniedziałek, 3 stycznia 2011
A piece of purpose
Celem bloga jest (miedzy innymi) próba:
1) odróżnienia tego, co wiemy, od tego, co wydaje nam się, że wiemy
2) odróżnienia faktu od wyobrażenia na jego temat przy zastrzeżeniu, że pojęcie "faktu" nie rości sobie pretensji do obiektywności, ponieważ obiektywność jest również pewnym wyobrażeniem
3) zreferowania nasuwających się refleksji dotyczących wszystkiego, co mnie zafrapuje - od faktów społecznych po kwestie filozoficzne, przy czym przywoływane stanowiska, trendy czy ideologie traktuję - choć brzydko to zabrzmi - czysto instrumentalnie (również po to, by uniknąć pułapki atrybutyzującego bałwochwalstwa), jako przykłady służące do zobrazowania interesujących mnie mechanizmów - zatem blog ma być filozoficzny przede wszystkim w wymiarze metody, nie zaś treści
istotna jest bowiem nie sama treść, ale szablony /schematy/ które ją organizują
treść jest zawsze jednowymiarowa, niepełna, a przy tym nieprzenikliwa - kiedy ludzie przekonują się z pozycji treści, raczej nie dochodzą do konsensusu
dodatkowo, treść jest czymś wtórnym w stosunku do nastawienia - pomiędzy fanatycznym islamistą a fanatycznym liberałem nie ma aż tak dużej różnicy - wspólny mianownik stanowi ich absolutna pewność, że mają rację
pokolenie miłości lat 60-tych było fanatyczne, bo nie potrafiło zrozumieć, że miłości nikomu nie można nakazać
zwolennicy aborcji są tak samo fanatyczni, jak jej przeciwnicy
poziom agresji Richarda Dawkinsa wobec religii: "skończmy wreszcie z tym cholernym szacunkiem" sprawia, ze trudno go momentami odróżnić od średniowiecznych inkwizytorów
czym różni się nienawiść osoby wyznającej ateizm (bo nikt nigdy nie udowodnił nieistnienia Boga, tak jak nikt nie dowiódł tego, że Bóg jest) wobec teistów od nienawiści osoby wierzącej wobec innowierców bądź niewierzących?
obawiam się, że niczym szczególnym
właśnie dlatego treść nie ma specjalnego znaczenia
po obu stronach każdej barykady są dobrzy i źli, dlatego stawianie cezury w oparciu o treść nie ma sensu
możesz być dobra/y albo zła/y będąc katolikiem, muzułmaninem, kobietą, Żydem, konserwatystą, Murzynem, mężczyzną, liberałem, feministką, agnostykiem, komunistą, homoseksualistą, fanem acid jazzu, profesorem uniwersytetu, kibicem Piasta, Ruchu czy GKS-u, wyznawcą zen, konsumentem, zwolennikiem Nietzschego, buddystą
poszukując tożsamości sięgamy po etykietki - a one - będąc tylko treścią - o niczym nie przesądzają
zło pojawia się wtedy, kiedy treść służy ci do skanalizowania twojej nienawiści (a ponieważ nienawiść lęgnie się ze strachu, treść staje parawanem, który pomaga ci ukryć i zintelektualizować twój strach)- i może być to równie dobrze nazizm, jak i ideologia flower-power - wszystko zależy od tego, czego twoja nienawiść czyli twój strach dotyczy
właśnie dlatego treść nie ma specjalnego znaczenia
Paul Steinhardt, twórca teorii wszechświata cyklicznego, rzekł:
"Ostatecznie nie interesuje mnie idea sama w sobie. Chcę się tylko dowiedzieć, która lepiej opisuje przyrodę"
idea może być pułapką albo kolejnym szczeblem w nieskończonej drabinie przybliżeń
choice is still ours
1) odróżnienia tego, co wiemy, od tego, co wydaje nam się, że wiemy
2) odróżnienia faktu od wyobrażenia na jego temat przy zastrzeżeniu, że pojęcie "faktu" nie rości sobie pretensji do obiektywności, ponieważ obiektywność jest również pewnym wyobrażeniem
3) zreferowania nasuwających się refleksji dotyczących wszystkiego, co mnie zafrapuje - od faktów społecznych po kwestie filozoficzne, przy czym przywoływane stanowiska, trendy czy ideologie traktuję - choć brzydko to zabrzmi - czysto instrumentalnie (również po to, by uniknąć pułapki atrybutyzującego bałwochwalstwa), jako przykłady służące do zobrazowania interesujących mnie mechanizmów - zatem blog ma być filozoficzny przede wszystkim w wymiarze metody, nie zaś treści
istotna jest bowiem nie sama treść, ale szablony /schematy/ które ją organizują
treść jest zawsze jednowymiarowa, niepełna, a przy tym nieprzenikliwa - kiedy ludzie przekonują się z pozycji treści, raczej nie dochodzą do konsensusu
dodatkowo, treść jest czymś wtórnym w stosunku do nastawienia - pomiędzy fanatycznym islamistą a fanatycznym liberałem nie ma aż tak dużej różnicy - wspólny mianownik stanowi ich absolutna pewność, że mają rację
pokolenie miłości lat 60-tych było fanatyczne, bo nie potrafiło zrozumieć, że miłości nikomu nie można nakazać
zwolennicy aborcji są tak samo fanatyczni, jak jej przeciwnicy
poziom agresji Richarda Dawkinsa wobec religii: "skończmy wreszcie z tym cholernym szacunkiem" sprawia, ze trudno go momentami odróżnić od średniowiecznych inkwizytorów
czym różni się nienawiść osoby wyznającej ateizm (bo nikt nigdy nie udowodnił nieistnienia Boga, tak jak nikt nie dowiódł tego, że Bóg jest) wobec teistów od nienawiści osoby wierzącej wobec innowierców bądź niewierzących?
obawiam się, że niczym szczególnym
właśnie dlatego treść nie ma specjalnego znaczenia
po obu stronach każdej barykady są dobrzy i źli, dlatego stawianie cezury w oparciu o treść nie ma sensu
możesz być dobra/y albo zła/y będąc katolikiem, muzułmaninem, kobietą, Żydem, konserwatystą, Murzynem, mężczyzną, liberałem, feministką, agnostykiem, komunistą, homoseksualistą, fanem acid jazzu, profesorem uniwersytetu, kibicem Piasta, Ruchu czy GKS-u, wyznawcą zen, konsumentem, zwolennikiem Nietzschego, buddystą
poszukując tożsamości sięgamy po etykietki - a one - będąc tylko treścią - o niczym nie przesądzają
zło pojawia się wtedy, kiedy treść służy ci do skanalizowania twojej nienawiści (a ponieważ nienawiść lęgnie się ze strachu, treść staje parawanem, który pomaga ci ukryć i zintelektualizować twój strach)- i może być to równie dobrze nazizm, jak i ideologia flower-power - wszystko zależy od tego, czego twoja nienawiść czyli twój strach dotyczy
właśnie dlatego treść nie ma specjalnego znaczenia
Paul Steinhardt, twórca teorii wszechświata cyklicznego, rzekł:
"Ostatecznie nie interesuje mnie idea sama w sobie. Chcę się tylko dowiedzieć, która lepiej opisuje przyrodę"
idea może być pułapką albo kolejnym szczeblem w nieskończonej drabinie przybliżeń
choice is still ours
Subskrybuj:
Posty (Atom)