sobota, 10 października 2015

check out

(pomijając kwestię zrozumiałości poniższej frazy)

pierwszy raz w życiu mam tak, że mówię i chodzę sobą

czwartek, 24 września 2015

jako również człowiek, a nie wyłącznie użytkownik

czytając wywiad z laureatką konkursu Siemens Future Living Award 2014, Sabiną Sujecką

 myślę sobie,  że
 koncepcja "kuchni na godziny" jest nie tyle innowacyjna, ile czysto przystosowawcza - trochę za dużo tu determinizmu, by posługiwać się słowem etymologicznie zakorzenionym w pojęciu "tego, co nowe", bo to, co faktycznie nowe, bywa zazwyczaj nie do przewidzenia i nieoczekiwane - a kuchnia na godziny w świecie "zmniejszającej się przestrzeni życiowej"  jest  czymś wręcz odwrotnym - do bólu logiczną konsekwencją przyjętych wyjściowo przez projektantkę założeń:

 "projekt zakłada scenariusz, w którym kwestionuję możliwość posiadania kuchni w mieszkaniu przez część społeczeństwa".

Oczywiście, jeśli zgodzimy się z Sabiną Sujecką -  że "innowacyjność"zależy od tego, jak ją definiujemy, powyższy zarzut traci rację bytu i sensu, ale równocześnie rację bytu i sensu straci także  kategoria "innowacyjności", która znacząc wszystko, co tylko zechcemy, przestanie znaczyć cokolwiek.

Determinizmu znajdziemy w wypowiedziach laureatki konkursu Siemensa o wiele więcej -  już  zaproponowana przez nią definicja "innowacyjności"  nie pozostawia wątpliwości, że to użytkownika należy przykrawać do zastanych (czy raczej przewidywanych) warunków, a nie na odwrót:

innowacyjne według Sabiny Sujeckiej są bowiem te "rozwiązania, które formułują nowe zwyczaje ludzi po to, aby wspierać ich dobrobyt i zadowolenie przy jednoczesnym zrównoważonym rozwoju biznesowym".

Argument  "dobrobytu", który w ujęciu projektantki gwarantować mają "wysokiej jakości urządzenia", w jakie wyposażona zostanie "kuchnia na godziny", a także kwiaty i świece, jakoś jednak mnie nie przekonuje, żeby tak po prostu zgodzić się, że jedyna dostępna mi innowacyjność oznacza przystosowanie się do tego, co jest, czy też (możliwe że) będzie. A co z poszukiwaniem takich innowacyjnych rozwiązań, które pozwoliłyby mi pozostać we własnej kuchni?

Czy to jest niemożliwe, czy może po prostu nieopłacalne?  

Projektant, jak zauważa Sabina Sujecka, "porusza się w triadzie  Biznes - Technologia - Użytkownik."  Kolejność wydaje się tu nieprzypadkowa, jak również pewne ontologiczne zachwianie - bo przecież z tych trzech wydawałoby się równorzędnych bytów rzeczywisty jest tylko ostatni - człowiek, pardon, Użytkownik. A jednak stosunek wypada tu zdecydowanie na jego niekorzyść: jest 2 do 1, albo nawet 3 do 1/2, bo człowiek w tej triadzie zredukowany został do użytkownika - liczy się o tyle, o ile używa tego, co podsuną mu dwie wielkie Hipostazy - Biznes i Technologia, które wydają się dziś o wiele bardziej realne niż ich faktyczny twórca.

Co więcej, jeśli  rolą projektanta - jak chce Sabina Sujecka -  jest "wymyślenie bardzo dobrego produktu lub usługi, odpowiadającej na potrzeby rynku, konkurencyjnej, posiadającej wartość dodaną dla użytkownika", to okazuje się, że w wielkiej technologicznej narracji wcale nie człowiek i jego potrzeby są najważniejsze - w technopolu człowiek/użytkownik liczyć może najwyżej na wartość dodaną.

Najpierw Biznes i Technologia na jego usługach zredukują do minimum twoją przestrzeń życiową, potem przekonają cię, że to, co się wydarzyło, było nieuchronne, a potem dadzą ci coś, co nazwą rozwiązaniem, a co w zasadzie stanowić będzie środek, który pozwoli ci się przystosować do stworzonych przez nie warunków. Prawda? Nieprawda. Bo nie istnieją Biznes i Technologia. Nie istnieją również projektanci i użytkownicy.

Istnieją za to ludzie. Ludzie, którzy myśląc o sobie jako o projektantach i użytkownikach zaczynają zapominać, że zawsze mogą powiedzieć "nie". Jeśli przyjmiemy nieuchronność, to nieuchronnie się ona wydarzy - ale wcale nie musimy tego robić.

Jeszcze nie.


     





  







niedziela, 26 lipca 2015

Muzykanci



Dawno, dawno temu w pewnym królestwie prowadzono przygotowania do wesela. Ponieważ żenił się następca tronu, wszystko musiało być  doskonałe, a wciąż nie udawało się znaleźć godnych wydarzenia muzyków. Pałacowa orkiestra nie była zła, ale dawno się już wszystkim znudziła. W końcu z odległego kraju sprowadzono parę szarookich muzykantów – kobietę i mężczyznę. On grał na złotej  harmonijce, ona miała srebrny flet. O ich muzyce mówiono, że jest seledynowa, chociaż nikt do końca nie wiedział, co to znaczy. Ale podczas wesela roztańczone, radosne tony harmonijki urzekły wszystkich gości. Króla zdziwiło jednak, że ze srebrnego fletu kobiety nie wydobywa się żaden dźwięk. Kiedy uczta dobiegła końca monarcha stwierdził, że zapłaci tylko mężczyźnie. Muzykanci odeszli. Jakiś czas potem na świat przyszło pierwsze dziecko księcia i jego pięknej żony. Ponieważ wszyscy wciąż byli pod wrażeniem harmonijkowych melodii, na uroczystość chrztu postanowiono zaprosić szarookiego muzykanta. Przyszli oboje, ale tym razem kobieta usiadła z boku sali – jej srebrny flet leżał zamknięty w czarnym, aksamitnym futerale. Mężczyzna zaczął grać na harmonijce -  ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Goście wciąż rozmawiali, żartowali, zajadali ciastka, rzucali się kawałkami tortu… Mężczyzna grał, gwar trwał, a rozdrażnienie gości rosło.  Zdesperowany król podbiegł do muzyka. Ten tylko wskazał oczami na swoją towarzyszkę. Król podszedł do niej, wypowiedział błagalne słowa. Kobieta wstała, wyjęła srebrny flet i stanęła obok grajka. Jakby chłodna fala spłynęła na biesiadników, którzy zastygli w skupieniu. 

Po skończonej uroczystości muzykant powiedział królowi: „Czy teraz rozumiesz? To ona tworzy ciszę, w której ja mogę grać.”




"Muzykanci", rzeźba Stanisława Pietrusa, jedna z moich ulubionych w Parku Śląskim (aka WPKiW). Więcej o rzeźbach: TUTAJ

 Nie byłoby baśni, gdybym się nie wybrała  na warsztaty Fundacji Napraw sobie miasto - dzięki! :) 

piątek, 19 czerwca 2015

Nar(r)eszcie! "Moje problemy ze sztuką współczesną" w Er(r)go

I oto ukazał się 28 numer Er(r)go - periodyku Instytutu Kultur i Literatur Anglojęzycznych Uniwersytetu Śląskiego z zapisem debaty "Zwierzę, żywe tworzywo artysty?", która w październiku 2012 roku odbyła się w Muzeum w Gliwicach oraz artykułem "Moje problemy ze sztuką współczesną" mojego autorstwa.

Dziękuję  pani doktor Marzenie Kubisz z IKILA UŚ za zainteresowanie zagadnieniem.

A dedykuję - papudze.

Tekst artykułu: TUTAJ








środa, 17 czerwca 2015

z okazji nadchodzącego Dnia Ojca albo o następstwach

ten albo ta,
jeżeli we właściwym momencie
nie usłyszą:
"to jest mój syn/córka
umiłowany/umiłowana,
w którym/której
mam upodobanie"

w późniejszym życiu
będą gotowi
dać się
ukrzyżować
z byle jakich i kompletnie niewłaściwych
powodów

to właśnie spośród nich
rekrutuje się
tylu
rozpaczliwych mesjaszy

niedziela, 14 czerwca 2015

zaczynam się bać

po lekturze tekstu Wiktora Daniłowicza opublikowanego w portalu Rzeczpospolitej Poznać związek między kurą a rosołem

Zabijanie zwierząt i traktowanie tego jak "rozgrywki" ma być symptomem zdrowia, siły i normalności?! I bycia świadomym obywatelem?   Czego świadomym przepraszam? Bo chyba nie tego, że polowanie to dla zwierząt to nie zabawa, ale cierpienie i śmierć?

Argumenty, styl i fanfaronada jak u przedwojennego myśliwca z klasy uprzywilejowanej, absolutnie przekonanego o własnej wartości i racjach. Właściwie dziwi mnie, dlaczego w tekście nie pada zdanie, że zwierzęta powinny się cieszyć, że dany im jest udział w tej szlachetnej "rozgrywce", jaką jest polowanie.
Nie mam nadziei, że przywołanie jakichkolwiek  argumentów z zakresu psychologii odnośnie niszczącego wpływu, jaki ma uczestnictwo w przemocy - bo tym jest polowanie - na umysł dziecka cokolwiek tu zdziała. Co więcej klasyczny argument wyprowadzony przez Kanta, który potępiał okrucieństwo wobec zwierząt jako prowadzące do okrucieństwa wobec innych ludzi autor wydaje się  odwracać - uczmy dzieci polowania, łatwiej będą zabijać "wrogów Ojczyzny".

Tylko czy Ojczyzna naprawdę potrzebuje bezdusznych morderców, którzy potrafią zabijać bez zmrużenia oka i drgnięcia sumienia?

Reasumując - autor, jak wielu przed nim,  myli się agresję i zdolność do zadawania przemocy z prawdziwą siłą, która uciekać się do przemocy nie potrzebuje. I potrafi odróżnić dobro od zła. A zabijanie to zło. Jeśli autor tego nie wie, to współczuję. 


W XXI wieku, w Polsce, takie rzeczy tylko w Rzeczpospolitej - wiodącym krajowym dzienniku. Redakcjo - gratuluję.


I  zaczynam się bać.

czwartek, 4 czerwca 2015

o różnicach

żywego Boga
można przeżywać
a nie odtwarzać

tym właśnie wyznanie
różni się od kultu

żywy Bóg
wyklucza się z rytuałem
tak  jak ze wszystkim,
co mechaniczne

wtorek, 2 czerwca 2015

willow

śniło mi się drzewo
wyzłocone słońcem
pochylało gałęzie
ruchem głowy kota

śniło mi się drzewozwierzę
śniła mi się wierzba 

czwartek, 28 maja 2015

coś, co jest warte więcej niż "zwycięstwo"

umieć się czasem powstrzymać
od strzelenia bramki

i zrozumieć, że ciało
nie służy do falsyfikowania,
ale do weryfikowania
siebie samych 

niedziela, 25 stycznia 2015

brakująca ewangelia

słyszę oddech mojego kota
bicie jego serca
czuję ciepło poprzez sierść

gdy dusza staje się ciałem
jest to wysiłek prawie nie do pojęcia

patrząc na pień
czy potrafisz
zobaczyć trud stającego się drzewa?

o piątej nad ranem
widziałam
porzucone w śniegu
ciało mężczyzny
przy wiadukcie nad DTŚ

czekałam razem z nim
na przyjazd pogotowia

ciało wciąż czeka
na Dobrą Nowinę
gdzie nie będzie obiektem, przedmiotem, narzędziem

ale stawaniem się nas samych

ciało - nasze najwierniejsze zwierzę,
które wszystkiemu wierzy
we wszystkim pokłada nadzieję
wszystko znosi

kiedy bez miłosierdzia kształtujemy je, rozciągamy, przekłuwamy, faszerujemy
ono wciąż naprawia, zabliźnia, neutralizuje, wydala, oczyszcza
 
pomiędzy tobą a śmiercią
stoi tylko ciało

i wciąż czeka na ewangelię troski