sobota, 12 kwietnia 2014

jedna z wielu rzeczy, których nie rozumiem



Jak to jest, 

że w konferencji zorganizowanej przez Instytut Badań Literackich PAN w dniach 12-14 marca 2014 roku „Zwierzęta i ich ludzie. Zmierzch antropocentrycznego paradygmatu?” -
tej samej, która wywołała falę histerycznych komentarzy środowisk konserwatywnych (por. np. artykuł Frondy „Gender to pryszcz…”[1])–

wzięła udział pani dr hab. Monika Bakke, która nie ma żadnych oporów, by zwierzęta wykorzystywane przez artystów określać w swoim artykule poświęconym bio-artowi mianem „żywych obiektów”[2]? I nikomu nie wydało się to niestosowne?

W związku z powyższym ci przedstawiciele prawicy, którym sen z powiek spędza będące domniemaną konsekwencją „animal studies” zrównanie praw zwierząt z prawami ludzi,  powinni odetchnąć.

 Jeżeli w ramach jednej konferencji

1)  prezentowane są – niejako równorzędnie - referaty pani dr hab. Moniki Bakke, która swoim naukowym autorytetem sankcjonuje wykorzystanie zwierząt („żywych obiektów”) przez artystów oraz pani dr hab.  Izabeli Kowalczyk, która w abstrakcie do swojego wystąpienia: „Pułapki posthumanizmu – w kontekście użycia zwierząt przez sztukę” pisze, że podejmuje w nim namysł nad „(…) etycznym wymiarem samego eksponowania zwierząt czy zwierzęcia” i kwestią szowinizmu gatunkowego artystów[3]

2) w abstrakcie wystąpienia poświęconego używaniu zwierząt przez artystów „Wykorzystywane, sentymentalizowane, gloryfikowane? - artyści i ich zwierzęta na Ars Electronica” pani Moniki Jankowskiej brak jest jednoznacznej kwalifikacji moralnej takich działań - całkiem inaczej niż w dyskursie dotyczącym hodowli przemysłowej, gdzie wykorzystywanie zwierząt przyrównuje się wprost do Holokaustu – pani Jankowska pisze o „pewnym niebezpieczeństwie”[4], same projekty artystyczne określając jako „(…) niezwykle intrygujące i, co gorsza efektowne”[5]. Sformułowanie „co gorsza” wydaje się niewystarczające, szczególnie, że w przywołanym abstrakcie kwestia funkcjonowania zwierząt w przestrzeniach galeryjnych rodzi pytanie autorki o „jak?” , a nie o to, „czy w ogóle”, zaś o tym, by je po prostu uniemożliwić nie ma ani słowa;
3)  w żadnym z 50 abstraktów referatów, jakie zostały wygłoszone, nie zostaje podjęta kwestia, czy realna troska o  dobro zwierząt wymaga ich „upodmiotawiania” czy traktowania jako „współuczestników kultury”. Tylko pani Jankowska nawiązuje do baudrillardowskiej tezy o ludzkim pragnieniu unicestwienia w zwierzętach ich zwierzęcości[6] 
 
to uzasadniona wydaje się teza, że  nie istnieje jednoznaczne przełożenie pomiędzy „animal  studies” a realną troską o los zwierząt.    

„Animal studies” nie stanowią per se wyrazu troski o los zwierząt – równie dobrze mogą być nową formą ich eksploatowania, w której znów bracia mniejsi stają się przedmiotem (a nie podmiotem) dowolnie kształtowanej przez człowieka na ich temat narracji. Bo przecież same zwierzęta, z racji oczywistych – w marcowej konferencji udziału wziąć nie mogły. Z tych samych względów nie mogą „współuczestniczyć” w kulturze ludzkiej. Właśnie hasła „upodmiotowienie zwierząt”, „współuczestnictwo zwierząt w kulturze”, którymi określano jeden z paneli dyskusyjnych, wskazują na to, że do antropocentrycznego zmierzchu, o który organizatorzy zapytują w tytule konferencji, jeszcze daleko. 

Gdy przyjąć perspektywę hermeneutyczną trudno uniknąć pytania o antropocentryczny horyzont „animal studies”, zakamuflowany pod hasłem jego przekraczania. Praktycznym  przedmiotem badań „animal studies” nie są bowiem zwierzęta, ale wyobrażenia i narracje, jakie na temat zwierząt funkcjonują w obrębie kultury ludzkiej. Zatem „animal studies” to nadal „human studies”. Właśnie dlatego organizatorem konferencji „Zwierzęta i ich ludzie. Zmierzch antropocentrycznego paradygmatu?” był Instytut Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, a nie np. Instytut Zoologii, Katedra Etyki czy Wydział Prawa (nie dlatego, że te 3 ostatnie nie są "ludzkie" ale dlatego, że nie udają czegoś więcej niż to, czym faktycznie są).
I chyba jest trochę tak – i refleksja ta nasuwa się po analizie owych 50 abstraktów, w których przeważały tematy nawiązujące do różnych ujęć zwierząt w obszarze literatury – że tyle właśnie „animal studies” mają wspólnego z troską o zwierzęta, ile literatura z zoologią, etyką i prawem.

I tylko „żywych obiektów” żal.


[1] http://www.fronda.pl/a/gender-to-pryszcz-zwierzeta-i-ich-ludzie,34207.html
[2] Por. M. Bakke, „Bio art – sztuka in vivo i in vitro” http://www.obieg.pl/teksty/4408
[3] http://animalstudies.ibl.waw.pl/pl/o-projekcie/konferencje/abstrakty/abstrakty-od-k-do-z
[4] http://animalstudies.ibl.waw.pl/pl/o-projekcie/konferencje/abstrakty/abstrakty-od-a-do-j
[5] http://animalstudies.ibl.waw.pl/pl/o-projekcie/konferencje/abstrakty/abstrakty-od-a-do-j Poniżej cały tekst abstraktu pani Jankowskiej: Wykorzystywane, sentymentalizowane, gloryfikowane? - artyści i ich zwierzęta na Ars Electronica. 
Autorka podejmie próbę prześledzenia projektów artystyczno-badawczych z udziałem zwierząt nagradzanych i wyróżnianych na Festiwalu Ars Electronica.  Kierując uwagę na kwestie artystyczne i etyczne, postawione zostaną pytania o rolę jaką zwierzęta odgrywają w sztuce współczesnej, w tym również o sposób w jaki funkcjonują one w galeryjnych przestrzeniach.
Nagradzane i eksponowane na wystawach prace, m.in.  Ken'a Rinaldo, Art Orienté Objet, Agnes Meyer-Brandis czy Koen'a Vanmechelen'a, których bohaterami są zwierzęta, prezentują różne aspekty artystycznych wyborów i poruszanych problemów, począwszy od odkrywania prawd o zwierzętach, poszukiwania relacji z nimi aż do nadawania im całkowicie nowych ról. Tkwi w tym jednak pewne niebezpieczeństwo, które mieści się gdzieś pomiędzy tym, co J. Baudrillard widział jako ludzkie pragnienie unicestwienia w zwierzętach ich zwierzęcości "wraz z ich zasadą niejednoznaczności" a tym co podkreśla Gary L. Francione, że zwierzęta (tak samo jak ludzie) nie są rzeczami i nie mogą należeć do dóbr posiadanych przez kogokolwiek, co w praktyce oznacza "zakaz wykorzystywania ich do cudzych celów" (Probucka:2013). O ile więc projekty wymienionych artystów, są niezwykle intrygujące i, co gorsza efektowne, to widać w nich również pewne "pęknięcia" i niedopowiedzenia, które rodzą pytania o naturę projektów, szczególnie zaś miejsce, jakie zajmują w nich zwierzęta (lub może jakie zostało dla nich przygotowane przez artystę). Drugą ważną kwestią jest w jaki sposób zwierzęta "mogą" funkcjonować w przestrzeni galerii i ekspozycji, i w jaki sposób faktycznie się to odbywa. Nie wspominają o tym autorzy książki Rethinking Curating. Art after New Media Beryl Graham i Sarah Cook (2010),  a przecież kwestia organizacji i opieki nad zwierzętami podczas wystaw, jak i kontynuacja ich  życia "po" wystawie wymagają wiedzy, doświadczenia i empatii, które wychodzą daleko poza dotąd znane praktyki kuratorskie i wystawiennicze, daleko poza relacje jakie do tej pory w obszarze sztuki człowiek ustanawiał z drugim człowiekiem, lub sobą i przedmiotami.
Pytanie o to, czy zwierzęta w sztuce stają się "medium", obiektem sztuki, czy też celem ludzkich dociekań i środkiem do rozwiązywania ich problemów pozostawia autorka referatu otwarte...
[6] http://animalstudies.ibl.waw.pl/pl/o-projekcie/konferencje/abstrakty/abstrakty-od-a-do-j