wtorek, 26 listopada 2019

metafora karuzeli

wyobrażam sobie równinę, brązową równinę, ciągnącą się jak okiem sięgnąć, gdzieś tam w oddali majaczy ciemna ściana gór, ale to dosyć daleko. Właściwie sobie jej nie wyobrażam, tylko mam ją przed oczami, bo bez względu na to, gdzie jestem, zawsze mogę ją sobie przypomnieć - ona po prostu tam jest, a ja mogę ją sobie przypomnieć. Mam ją przed sobą i za sobą.

Z boku są  jakieś resztki ogrodzeń, pordzewiałe płoty, zerwane druciane siatki. Ta równina - albo płaskowyż - to ogromne wesołe miasteczko. Ciągnie się bez końca - ja jestem gdzieś w środku - w połowie drogi? Tzn. trochę już przeszłam, i idę dalej, przed siebie. Idę, idę.

W tym miasteczku są tylko karuzele. Jedne działają, są ogromne, lśnią światełkami, w gondolach siedzi mnóstwo ludzi, wynoszą ich na ogromną wysokość, inne są mniejsze, działają wolniej, przy niektórych już nikogo nie ma, kolejne zardzewiały.  Czasem można się potknąć o jakiś zardzewiały fragment albo zahaczyć nogą o kruszejący betonowy fundament. Karuzele kręcą się cały czas.

Kiedy opowiadałam o tym profesorowi P., i mówiłam, że horyzont jest płaski, że zobaczyć co jest dalej można tylko wsiadając na karuzelę, z tego najwyższego punktu, do którego wynosi gondolę wielkie koło, by później znowu opaść, powiedział mi, że to, co opisuję, to nie karuzela. To diabelski młyn. Ma rację, nawet ma bardzo rację, ale i tak w myślach nazywam to karuzelą. Ale chodzi mi o taką, jak ta:

                                            (źródło: Wiki)


Problem polega na tym, że kiedy się wsiądzie na karuzelę, to trudno się z niej schodzi. Karuzela pozwala się zorientować, zobaczyć co jest na horyzoncie, ale z każdym obrotem koła coraz trudniej z niej zejść. Oczywiście zawsze można zeskoczyć, czasem kończy się na potłuczonym łokciu, czasem nie... Na ziemi, przy każdej karuzeli, są ci, których nazywam naganiaczami. Zachęcają do wejścia, gondole są wygodne, inne mniej, karuzele kręcą się stosunkowo  wolno, nieco szybciej kręcą się te, na których jest najwięcej ludzi. Z tych najwięcej widać, bo one są największe. I najmocniej świecą. Jak łatwo się domyślić, karuzele zasilają pasażerowie. Im dłużej siedzą na karuzelach, tym bardziej zapominają o wesołym miasteczku, wżywają się w tempo obracającego się koła, obraz przynosi im ciągle coś nowego, nawet nie zauważają, że kręcą się w kółku. Dopiero w tej chwili pomyślałam, co się dzieje z tymi, którzy umarli na karuzeli? Nie wiem. Może zabiera ich naganiacz?


Naganiacze nie wsiadają na karuzele, mówią mi, wesołe miasteczko nie ma końca, że nigdy nie wyjdę poza nie. Oczywiście ktoś, kto nie ma ochoty wsiadać na którąś z karuzel, może spróbować zbudować własną, niektórym się to udało. Jeśli zbudujesz karuzelę, zostajesz naganiaczem. Nie chcesz już wyjść poza miasteczko, zobaczyć co jest dalej, poświęcasz się rozrostowi karuzeli, zachęcasz innych żeby wsiedli, montujesz oświetlenie, dodajesz kolejne cuda. Wesołe miasteczko przestaje cię interesować, to, co na końcu równiny też.  Niektórzy naganiacze są pochowani obok swoich karuzeli, które kręcą się dalej. Niektóre karuzele się rozpadły, naganiacze odeszli.Czasami naganiacz znajduje następcę. Czasami ktoś odbudowuje bardzo starą karuzelę. Różnie. 

Karuzela bez pasażerów i naganiacza powoli się rozpada.

Cały płaskowyż jest pełen karuzeli. Starych, nowych, starożytnych, dopiero w budowie... 

Piasek na równinie jest szary.

Nie wiem, co jest na końcu równiny. Nie wiem, czy uda mi się tam dotrzeć. Zrezygnowałam z budowy własnej karuzeli, bo nie chcę być naganiaczem. Nie lubię przekonywać. I nie umiem. Kompletnie mi to nie wychodzi. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy nie wybudować domu. Zostać na równinie, ale zamiast karuzeli zbudować dom. Myśląc o tym na razie idę dalej. Niedawno niedaleko ode mnie pojawiło się wzgórze. Nie tak wysokie jak karuzele, ale będzie można się z niego rozejrzeć. Zbudować dom? Zobaczymy.  

  
  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz