Poniżej mój tekst, opublikowany w 2012 roku na stronie portalu infoposter.eu, która dziś jest nieaktywna.
http://www.info-poster.eu/sztuka-na-dwa-glosy-1-ewa-chudyba-kobiecosc-nie-wszystko-gra/
A szkoda. Bo tekst aktualny jest dalej. Dziś może nawet jeszcze bardziej. Dlatego warto go przypomnieć:)
***
W książce „Przyszłość należy do nas, towarzyszu” z 1960 roku, którą Jerzy Kosiński pisał jako Joseph Novak, znajduje się historia o wycieczce grupy obywateli Związku Radzieckiego do Paryża. Ich oburzenie wyglądem i zachowaniem paryżanek, które chodzą „jak moskiewskie tancerki przed rewolucją (…), mają kolorowe włosy, zielone, niebieskie, czerwone jak cegła (…) twarze też malują na różne kolory, noszą fałszywe rzęsy, tak jak nasze aktorki na scenie (…)”- nie miało granic. W wypowiedzi jednej z Rosjanek pada stwierdzenie, że te kobiety „wyglądają jak z karykatury”. Dzisiaj, ponad 50 lat po wydaniu Drugiej płci Simone de Beauvoir, kiedy występy drag queen cieszą się ogromną popularnością, filmy Almodovara to klasyki, a genderowe rozróżnienie na płeć kulturową i biologiczną funkcjonuje niemal jak aksjomat, traktowanie kobiecości jako sztucznego tworu, jako formy gry i performancu na nikim nie robi specjalnego wrażenia. Kiedy jednak kobiecość określona zostaje jako „wymuszone cytowanie normy” (Judith Butler) słychać w kącie chichot patriarchatu.
Takie ujęcie kobiecości jest bowiem równie deprecjonujące, jak za najlepszych czasów męskiej dominacji, kiedy sprowadzano ją do takich cech jak zależność, pasywność, uczuciowość, podległość i ofiarność, a epitet „jesteś jak baba” stanowił jedną z największych obelg. Negując „kobiecość” jako taką, czymkolwiek by ona nie była, ruch wyzwolenia kobiet sprawia momentami wrażenie „ruchu wyzwolenia od kobiecości”. No i kryzys tożsamości „kobieta wyzwolona” ma zagwarantowany. W pewnym sensie dziecko zostało wylane z kąpielą – w duchu najlepszych, patriarchalnych tradycji pozbyliśmy się tej poniewieranej, pogardzanej przez wieki kobiecości, zanim w ogóle na spokojnie można było zastanowić się, czym ona jest.
Definiując ją jako grę, jako kwintesencję
maskarady i fałszu, paradoksalnie potwierdzamy najbardziej płaskie szowinistyczne
stereotypy o kobietach - manipulantkach, oszustkach zwodzących ród męski na
manowce. Pewne wątpliwości budzi również fakt, że o ile „kobiecość” jest w
ostatnim półwieczu dekonstruowana na wszelkie możliwe sposoby,
poddana bezpardonowej intelektualnej penetracji, o tyle „męskość” ma się
całkiem nieźle. Nie
spotkałam jeszcze mężczyzny – bez względu na jego orientację seksualną – który
wstydziłby się tego, że jest mężczyzną. Znam natomiast kilka kobiet, dla
których sam fakt bycia kobietą jest problemem, chociaż nie są transseksualne. I
trochę się obawiam, że mówienie o kobiecości jako czymś sztucznym i zakłamanym
wcale im nie pomaga. Co więcej, wzorzec „kobiety wyzwolonej” jest równie
sztywny i ograniczający jak ten wypracowany za czasów patriarchatu. Kobieta
wciąż nie ma prawa do tego, by być tym, kim tylko ma ochotę. Dziś też wielu
rzeczy kobiecie nie wypada – nie wypada jej na przykład być kurą domową.
W sierpniowym numerze Wysokich Obcasów z 2011
roku wodą perfumowaną
Givenchy i książką został nagrodzony list pewnej gimnazjalistki, która o swojej
matce pisze: „moja ponad 40-letna mama jest – krótko mówiąc - otyłą kurą domową.
Teoretycznie nie powinno mi to przeszkadzać (…) jednak z roku na rok czuję do
niej coraz większe obrzydzenie. (…) Uważam, ze każda kobieta powinna mieć coś z
damy. Mojej mamie daleko do tego modelu. Beka, dłubie w zębach, chodzi z
przetłuszczonymi włosami, nie dba o siebie. (…) Jestem jej całkowitym
przeciwieństwem, nie wyobrażam sobie, że sama mogłabym wybrać takie życie. (…)
Nie mogę się ciągle nadziwić, jak można żyć jako kura domowa, nie rozumiem, jak
można być szczęśliwą, tak żyjąc.” Dziwna sytuacja – matka, pozostająca niejako
poza komercyjnym, standardowym wzorcem „kobiecości”, świadomie bądź
nieświadomie od niego wolna, spotyka się z pogardą córki, na którą, jak sama w
liście pisze „duży wpływ mają media, w których ciągle mowa o równości kobiet, o
kobietach wyzwolonych, feministkach.” Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś
gdzieś poszło nie tak. I wcale nie chodzi o to, żeby kobiety gremialnie wróciły
do kuchni. Tylko o to, żeby każdy ich wybór, bez względu na to, jakim by nie
był, spotykał się z szacunkiem. Nawet jeśli wybierają bekanie i tłuste włosy.
W jednej z legend celtyckich pojawia się Gromer Somer Joure, potężna magiczna istota,
która więzi króla Artura, a w zamian za jego uwolnienie żąda odpowiedzi na pytanie:
„Czego kobieta pragnie najbardziej na świecie?” Pewnej nocy do Artura
przychodzi stara kobieta, która przedstawia mu się jako Ragnell. Jest siostrą
Gromera, zaklętą przez niego w staruchę. Zna odpowiedź na pytanie, ale jako
warunek żąda, by któryś z Rycerzy Okrągłego Stołu pojął ją za żonę. Zgodził się
Gawain. W noc poślubną pocałowana przez Gawaina Ragnell zmieniła się w piękną
kobietę. Oświadczyła mu, że od niego zależy, czy ma być piękna w nocy, a
brzydka w dzień, czy też na odwrót. Gawain nie mógł się zdecydować i pozostawił
jej wybór. W ten sposób znalazł właściwą odpowiedź – każda kobieta najbardziej
na świecie pragnie możliwości wyboru albo władzy – przy czym ta władza dotyczy
władzy nad samą sobą. Niewiele więcej wiem o kobiecości, ale - mówiąc szczerze
– to mi wystarcza.
Ewa Chudyba
Spośród autorek tropiących kobiecość nie po to, by ją osaczyć, ale by ją zrozumieć, polecam:
Clarissa Estes „Biegnąca z wilkami”
Maja Storch „Tęsknota silnej kobiety za silnym mężczyzną”
I moje zdjęcie, które tam też przy artykule było. Ewa z 2012 roku gdzieś tam na polach pod Zbrosławicami, na marcowej trawie;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz