niedziela, 28 lipca 2013

delikatna materia vaginy albo feminizm w wydaniu naiwnym


28 bogato zdobionych cekinami, koronkami i piórkami waginoidalnych poduszek, reprezentujących cykl menstruacyjny - pracę artystki Iwony Demko - zobaczyć można było  w galerii Domu Norymberskiego w Krakowie pomiędzy 11 a 28 marca 2013 na wystawie "Corpo femina. Obiekty". W założeniu ekspozycja miała ukazać kobiece ciało z feministycznego punktu widzenia i odnieść do czasów, w których "żeńskie genitalia kojarzyły się z siłą i władzą" (por. http://www.dom-norymberski.com/projekty/2013/corpo_femmina.htm). Wystawę portal Sfora określił jako  "odważną",   a szereg agresywnych i obraźliwych komentarzy, które poniżej artykułu się pojawiły sama artystka wczoraj na FB skomentowała pisząc: „ Zawsze zastanawiam się skąd tyle żółci w komentarzach internautów...”
Ja też się zastanawiam i poza standardowym i mocno stereotypowym wyjaśnieniem o zlasowanych patriarchatem mózgach internautów przychodzi mi do głowy jeszcze jedno wytłumaczenie, dlaczego waginy na ścianie mogą – oględnie mówiąc - nie budzić zachwytu[1]

A zatem ad rem:
            nie mam nic przeciwko waginom. Swoją własną nawet bardzo lubię. Ale do waginy się nie sprowadzam. Mam również mózg, układ limbiczny, paznokcie, włosy, ręce, palce u stóp, oczy, o przemyśleniach i uczuciach nie wspominając. Dlatego dziwi mnie, że wystawę, która w zgodzie z najlepszymi patriarchalnymi wzorami kobietę redukuje do organu płciowego, nazywa się feministyczną. Wieszanie waginy na ścianie po to, by przywrócić kobiecie władzę to interpretacja nieco na wyrost, bo znów, jak za najlepszych czasów męskiej dominacji kobieta w pierwszej kolejności wpisana jest w kontekst fizjologiczny i seksualny i poprzez niego definiowana. A przecież to nie jedyna płaszczyzna, w której o kobiecie można myśleć i mówić. To, że kobieta waginę posiada, nigdy nie budziło specjalnych wątpliwości ani sensacji - co więcej - często właśnie na tym opierano jej (kobiety) jedyną wartość - jak to ujął Nietsche: "kobieta to tajemnica, której jedynym rozwiązaniem  jest ciąża". 

            W filmie Paula Verhovena "Showgirls" 1995 roku, dla niektórych kultowym, usłyszeć można przaśny żart: "jak nazywa się kawałek niepotrzebnej skóry wokół dupy? - kobieta". Trudno się oprzeć wrażeniu, że na wystawie „Corpo femina. Obiekty” zastosowano dokładnie ten sam algorytm redukcji. Nawet jeśli pobudki były inne, kobieta znów, mówiąc brzydko, "jest w dupie", czyli tam, gdzie była przez tysiąclecia męskiej dominacji, spod której feminizm ma ją podobno wyzwolić. Zresztą samo słowo „obiekt”, być może z premedytacją użyte w tytule ekspozycji, tchnie patriarchalnym uprzedmiotowianiem kobiety i jej ciała. Problem naiwnego feminizmu polega – w moim przekonaniu - między innymi na tym, że zamiast poddać dekonstrukcji patriarchalne kategoryzacje, utożsamienia i wiązki pojęciowe (np. definiowanie kobiecości w pierwszej kolejności poprzez konglomerat seksualność-płciowość-waginalność), zachowuje je, a jedynie usilnie stara się zmienić ich znak. Brak tu natomiast refleksji, czy takie rozumienie kobiecości w ogóle jest adekwatne. Feministyczny dyskurs w powyższym wydaniu jest nie tylko wtórny wobec patriarchalnej narracji – dlatego, że czerpie z niej w wymiarze treści, ale też służy jej utrwaleniu. Bo czy feminizm, czy patriarchat, kobiecość w pierwszej kolejności definiowana jest poprzez seksualność i płeć (a przecież kobiecość nie wyczerpuje się w pojęciu płci!). To feministyczne dążenie do zmiany znaku przy równoczesnym zachowaniu patriarchalnej treści świetnie obrazuje Marsz Szmat, który 18 maja odbył się w Warszawie. Słuszny sprzeciw wobec przenoszenia odpowiedzialności za przemoc na tle seksualnym ze sprawców na ofiary należało wyrazić przebierając się - za zdzirę, dziwkę, nierządnicę… „Sprowokuj do myślenia ubierając się jak szmata[2] – zachęcali kobiety organizatorzy Marszu. Kobieta, która sama krzyczy że jest zdzirą, dziwką i szamtą i jeszcze jest z tego dumna – trochę to brzmi jak spełnienie najdzikszych patriarchalnych fantazji... Kiedy czytam o feministkach określających się jako „(…) malownicze środowisko miejskich świń (…)”[3] przychodzi mi do głowy fragment z Kafki o zwierzęciu, które powaliło pana, wyrwało mu bat i z zadowoleniem samo zaczęło się nim smagać.

            Wracając więc do Corpo femina i wagin na ścianach – być może społeczny opór i obraźliwe ataki internautów (których formy wcale nie pochwalam) wynikają nie tylko z bezkrytycznej  miłości dla patriarchatu czy mieszczańskiej pruderii, ale też – przynajmniej u niektórych – z niezgody na jego powrót pod płaszczykiem feministycznej walki wyzwoleńczej. Bo co tak naprawdę zostało wyzwolone dzięki wystawie prezentowanej w galerii Domu Norymberskiego? Wagina? Tej patriarchat nigdy kobiecie nie odmawiał – przeciwnie – redukował ją do niej. To, z czego patriarchat rzeczywiście kobietę ograbił kiedyś nazywano duszą, a dziś nazwalibyśmy świadomością. Przez wieki podsycano nieufność wobec kobiecej psyche – wobec myśli i uczuć, które wyśmiewano i którym odmawiano wartości tylko dlatego, że generowała je ona, a nie on. 

            Wystawa Corpo femina. Obiekty zasługiwałaby na miano odważnej, gdyby w jej ramach ukazano kobietę, która przekracza swoją waginę, ponieważ jest czymś zdecydowanie więcej. Szczególnie, że w patriarchalnym kontekście sama relacja kobiecej psyche i waginy jest ambiwalentna - wagina i pochodzące z niej „humory” często służyły jako narzędzie deprecjonowania wartości kobiecej psyche i wydawanych przez nią sądów – słowo „histeria” po grecku znaczy przecież „macica”. 

            Nie wypieram się mojej waginy, ani się jej nie wstydzę, ale to ona jest częścią mnie, a nie odwrotnie. I nie ze względu na waginę należy mi się szacunek, którego oczekuję jako kobieta i jako człowiek. W przywracaniu waginy sferze sacrum, które postuluje Iwona Demko, kryje się błąd pars pro toto –  część, fragment zostaje potraktowany jako całość. Dodatkowo, adorując waginę, artystka wbrew pozorom i własnej deklaracji nie odbiega zbyt daleko od chrześcijaństwa, które obciąża winą za „zdewaluowanie znaczenia kobiecych narządów płciowych”[4]. Znaczeniem kobiecych narządów płciowych jest przecież płodność i dawanie życia – a to podstawowe parametry, za pośrednictwem których chrześcijańska optyka ujmuje istotę kobiecości. Matka Boska jest boska, ponieważ jest Matką. Patriarchat i adoracja płodności wcale się nie wykluczają, co świetnie widać na przykładzie Marii adorującej swego męskiego potomka.
Czy to nie dziwne, że w sercu wystawy nazwanej feministyczną kobieta znów okazuje się tą, o której patriarchalny narrator Doktora Faustusa Manna mówił, że „płeć jest jej domeną”?


W związku z waginą i sacrum nasuwa mi się jeszcze jedna refleksja. Zarówno żeńskie, jak i męskie narządy płciowe należą do najdelikatniejszych części ciała, dlatego ukryte są w jego zakamarkach. Ciało nie jest pruderyjne – to kwestia funkcjonalności. Przywilejem tego, co delikatne, jest ochrona, która nie ma nic wspólnego ze wstydem. Podobnie jest ze sferą sacrum - właśnie dla ochrony tego, co święte i dla podkreślenia jego znaczenia sacrum zostało oddzielone od profanum – po to była zasłona w świętym przybytku Świątyni Jerozolimskiej, po to jest tabernakulum w kościele. Sacrum, podobnie jak wymiar płciowości, domaga się intymności i szacunku. W przeciwnym wypadku grozi mu jarmarczność i kiczowata, pornograficzna dosłowność.
W moim odczuciu pluszowej waginie z cekinami i koroną z kryształków bliżej  do Dody Elektrody, a niż do tego, co święte i budzi szacunek. Ale to już czysto subiektywna kwestia smaku.


[1] Zresztą podobny argument – w zalążkowej formie - znaleźć można wśród komentarzy na stronie Sfory - bartolo 09.03.2013 22:24 pisze:  dla mnie feministki które równają kobietę z wagina są niezłe, co prawda ja oceniam kobiety nieco wyżej i widzę w nich jeszcze intelekt ale w niektórych przypadkach mogę przyjąć ten punkt widzenia :). (http://www.sfora.pl/Odwazna-wystawa-w-Krakowie-Waginy-w-menstruacji-g53363/5#comments)

[4] Prezentując prace pod hasłem waginatyzm Iwona Demko pisze: „Historia pełna jest rozlicznych przykładów kultu waginy. Jednak znaczenie kobiecych narządów płciowych zdewaluowało się i w głównej mierze za sprawą pruderyjnej moralności chrześcijańskiej zawiodło waginę od sacrum do profanum” por. http://www.iwonademko.art.pl/rzezba/waginatyzm/waginatyzm_tekst.html


piątek, 5 lipca 2013

on second thouhgt

wczoraj, podczas pewnej rozmowy powiedziałam, że tak naprawdę miało mnie tu w ogóle nie być

(biorąc pod uwagę znaną w rodzinie historię o tym, jak mój ojciec ściągnął moją matkę z fotela tuż przed zabiegiem i otrzymaną bezpośrednio od matki informację, że będąc ze mną w ciąży wypiła jakieś zioła, ale nie zadziałały)

po dłuższym namyśle sądzę, że mój ostateczny wniosek powinien być jednak inny:

nie tyle miało mnie tu w ogóle nie być, ile miałam tu być mimo wszystko.