wtorek, 30 października 2012

Zła sztuka





W związku z faktem, że we wpisie zatytułowanym „Papuga umarła na wystawie w Gliwicach”, jaki pani Dorota Łagodzka zamieściła na swoim blogu www.niezla-sztuka.blogspot.com,  wielokrotnie przywołane zostaje moje nazwisko, a równocześnie w sposób niepełny przedstawione jest stanowisko, jakie prezentowałam pełniąc funkcję  moderatora debaty „Zwierzę -  żywe tworzywo artysty?”, która odbyła się 12.10.12 w Willi Caro 

(choć zostało one częściowo przez panią Dorotę Łagodzką uzupełnione w dniu 07 listopada 2012 r. po tym, jak zwróciłam się do niej podejmując kwestię autoryzacji przypisywanych mi poglądów) 


– poniżej przedstawiam może nie pełną, ale na pewno bardziej spójną i merytorycznie uzasadnioną  ich (poglądów) wersję.
                                                                                                                

 Będę również chciała ustosunkować się przynajmniej do części zarzutów, jakie wobec zaprezentowanego przez mnie stanowiska  zostały na blogu wyartykułowane.  

Trochę więcej niż trzy słowa wstępu:
 impulsem do zorganizowania debaty  „Zwierzę – żywe tworzywo artysty?” stała się zaprezentowana w Czytelni Sztuki wystawa Life expanded definition Michała Brzezińskiego, gdzie „elementem” jednej z instalacji była żywa papuga w klatce. 

Jako osoba odpowiedzialna za zorganizowanie debaty i jej moderatorka chciałam zadać  aktualne i adekwatne - 

(zarówno w kontekście prezentowanej wystawy, jak i sztuki współczesnej jako takiej, w której obecne są nie tylko działania artystyczne moralnie niejednoznaczne, ale również takie, które bez wątpliwości wykraczają poza przyjęte normy etyczne (por. Expozision nr 1 kostarykańskiego artysty Guillermo Vargasa, osławioną Piramidę zwierząt Katarzyny Kozyry, zdecydowanie problematyczne w wymiarze etycznym wydają się również dokonania przedstawicieli bio-artu, o których przeczytać można w artykule pani prof. Moniki Bakke Bio art – sztuka in vivo i in vitro – link: http://www.obieg.pl/teksty/4408)

 - pytanie, czy wolność w sferze przekazu, jaki artysta kieruje do swoich odbiorców, oznacza równocześnie swobodę wyboru „tworzywa” i sposobów, za pośrednictwem których tego  przekazu dokonuje? Upraszczając nieco – pytanie dotyczyło kwestii: czy artyście wolno wszystko (ewentualnie więcej) i czy hasło: „to przecież sztuka” jest wystarczającym usprawiedliwieniem dla wszystkiego, cokolwiek będzie zamierzał w galerii pokazać?

Powyższy problem można przedstawić w formie konstatacji faktów, z jakimi mamy do czynienia:

fakt 1: dzieje się dziś tak, że niektórzy  ludzie spośród tych, którzy nazywają siebie artystami, robią ze zwierzętami i zwierzętom rożne rzeczy - niekiedy niewiele lepsze od tego, co się dzieje w ubojni, i nazywają to sztuką 
fakt 2: inni ludzie - zadają im pytanie - dlaczego/w imię czego/ to robicie? 

 (dla jasności - w dalszej części wywodu będę się posługiwać słowem "artysta" - przy czym nie mam tu na myśli wszystkich osób, które tego miana używają, ale tylko te, które posługują się zwierzętami i żywą materią w swojej pracy twórczej - i niespecjalnie ma dla mnie znaczenie, czy to wypławek, któremu pani „artystka” zafundowała dwie głowy czy papuga czy żywe komórki)

Co ciekawe, podczas debaty żadna przekonująca odpowiedź na pytanie „ale właściwie dlaczego?”  - nie padła

A ta kwestia wydaje mi się kluczowa – co tak naprawdę uzasadnia posłużenie się przez artystę żywym stworzeniem?

Jedyne racjonalne wyjaśnienie dla "artystycznych" działań w typie instalacji z papugą - że artysta pragnie w ten sposób zwrócić na coś ważnego uwagę - sama pani Łagodzka w swoim wpisie piętnuje jako nieco naiwne.

Nie przywołuje za to, ani w żaden sposób nie odnosi się do mojej tezy – którą wygłosiłam podczas debaty - że skądinąd naprawdę interesujące kwestie komunikacji transgatunkowej czy samo zagadnienie definicji życia,  które w swoich instalacjach podnosi pan Brzeziński, równie udatnie można byłoby przedstawić i przybliżyć publiczności bez angażowania jako "środka wyrazu" żywego stworzenia, że przekaz artystyczny nie zubożałby w żaden sposób, a cała jego treść zostałaby zachowana

 (chyba że istotną treścią dzieła miało być również wzbudzenie kontrowersji, ale wtedy wartość takiej "sztuki" staje pod dużym znakiem zapytania - przynajmniej dla innych - bo oczywiście czysto subiektywna, niejako terapeutyczna wartość "efekciarskiego" dzieła dla samego artysty, jako narzędzia dowartościowania czy kompensacji, zostaje zachowana)

powyższa teza stanowi pierwszy argument przeciwko działaniom artystycznym wykorzystującym zwierzęta czy żywe komórki
nazwijmy go: argumentem z niekonieczności

posługiwanie się „żywym materiałem” nie jest bowiem konieczne dla wyrażenia określonych - często bardzo istotnych - treści, które artyści chcą podjąć

sytuacja trochę taka, jak z kotem – nie zmuszę mojego kota do przejścia na wegetarianizm, ale mając do wyboru kupienie mu do zabawy myszy żywej bądź sztucznej – wybieram mysz sztuczną

naprawdę nie widzę powodu, by w sytuacji kiedy nie jest to konieczne, uzasadnione było generowanie nadprogramowej dawki cierpienia czy w ogóle posługiwanie się tym, co żywe jako tworzywem – i o ile wciąż toczy się dyskusja dotycząca tego, jak wyznaczyć (a docelowo wyeliminować całkowicie) obszar tych koniecznych działań, które są przyczyną cierpienia, a z których nie możemy zrezygnować, to nie ma wątpliwości ze działania artystyczne do obszaru działań koniecznych nie należą

właśnie dlatego angażowanie przez artystów „żywego materiału” odbieram jako swoistą fanaberię, kaprys, nonszalancję w podejściu do życia jako takiego

a w tej nonszalancji i braku szacunku - kryje się zalążek zła

dlaczego?
(tu swoisty metafizyczny aksjomat):

ponieważ
życie nie służy do zabawy

życie to nie klocki Lego, z których możesz sobie zbudować Oświęcim

życiu należy się szacunek, nie tylko z tego powodu, że kryje się w nim tajemnica bytu i świadomości, która wciąż, pomimo oszałamiających postępów nauki –  nas przerasta – ale ponieważ szacunek do życia jest jego integralną częścią – jeśli nie szanujesz życia, to go nie po prostu zachowasz

to założenie było źródłem przytoczonego przez panią Łagodzką argumentu o uprzedmiatawiającym w efekcie działaniu artysty, który traktując zwierzę jako tworzywo sprowadza życie do tego, co martwe.

Chciałabym jeszcze ustosunkować się do zarzutu, jaki pod moim adresem sformułował podczas debaty pan Dariusz Gzyra ze Stowarzyszenia Empatia - a który pani Łagodzka nazywa na swoim blogu (za panem Stapowiczem) najważniejszym głosem w dyskusji 

pan Gzyra zarzucił mi hipokryzję - że oto oburzam się na artystów, a resztę naszego nieciekawego świata, na który składają się rzeźnie, ubojnie, sklepy zoologiczne - akceptuję i nie mam nic przeciwko -

(nie wnikam, skąd pan Gzyra to wiedział, że nie mam nic przeciwko, bo poza wymianą kilku maili i dwoma bądź trzema krótkimi rozmowami telefonicznymi nie mieliśmy okazji szerzej wymienić poglądów) 

 pomijam również fakt, że jego "argument" z rzeczywistą, merytoryczną argumentacją nie ma nic wspólnego  - jest to tzw. argumentum ad personam - klasyczny chwyt z zakresu  schopenauerowskiej erystyki. Dla niezorientowanych erystyka to "sztuka doprowadzania sporów do korzystnego rozwiązania bez względu na prawdę materialną" (cyt. za Wiki). W argumentum ad presonam odnosimy się nie do postawionego problemu, ale atakujemy i staramy się zdyskredytować osobę, która problem wskazuje po to, by poprzez jej zdyskredytowanie zdyskredytować również samo zagadnienie

"argument" przypisujący mi hipokryzję jest niekonkluzywny – to znaczny nie ma z niego logicznego przejścia do tezy, że postawienie problemu granic wolności artystycznej było nieuzasadnione.

Świat pełen jest rzeczy złych i niewłaściwych – a ja - ponieważ od czegoś trzeba zacząć - w tym konkretnym momencie zadałam pytanie, czy zwierzę może być żywym tworzywem artysty – a pan Gzyra na nie nie odpowiedział. Może dlatego, ze podczas tej debaty nie mógł się zdecydować, kogo tak naprawdę jest obrońcą – zwierząt czy artystów.

Podsumowując:
przedmiotem debaty i samej dyskusji nie była „wyłącznie”  papuga, którą pan  Brzeziński potraktował jako „element” swojej instalacji, 
ale ogólna zasada, na podstawie której panuje w obszarze sztuki i poza nią na tego typu działania przyzwolenie,
zasada domagająca się zawieszenia oceny moralnej, zaprzestania stosowania kategorii „dobro” – „zło”, względem działań artystycznych oraz tej zasady zasadność.
I właśnie także dlatego, a nie tylko ze względu na samą papugę, chociaż ze względu na nią oczywiście przede wszystkim – wolałabym, aby debata nie odbywała się w tak dramatycznym kontekście. Mimo opieki weterynaryjnej i wszelkiej możliwej, jaką papudze zapewniono od momentu, kiedy znalazła się w przestrzeni wystawienniczej - zwierzę  zmarło w noc przed debatą.

Aktualnie, kiedy problem zaczyna nabierać przez to medialnych rumieńców – tylko czekać, jak Super Express zakrzyknie wielkim głosem: Zabili papugę w Muzeum! – w jałowych domniemywaniach na temat możliwych przyczyn śmierci zwierzęcia i w gorączkowym usiłowaniu zwalenia całej – a przynajmniej większej winy – na Czytelnię Sztuki, co świetnie jest widoczne w tekście pani Łagodzkiej, która posuwa się nawet do podania nieprawdziwych informacji, takich jak twierdzenie, że panu Brzezińskiemu nie chciano początkowo wypłacić honorarium – gdzieś rozmywa się i znika istota problemu.

A istotą problemu jest jednoznaczne określenie granic swobody twórczej ludzi, którzy przywykli nazywać siebie artystami – takie, które wyeliminuje możliwość tych działań w obszarze sztuki, w których człowiek zaczyna bawić się życiem, a efektem jego zabaw jest śmierć.

niedziela, 28 października 2012

Ali G kontra Nergal (czyli jeszcze w kwestii zła)

wyobraź sobie, że znowu jesteś dzieckiem i masz ze sobą swoją ukochaną przytulankę, bez której nie dasz rady zasnąć - i nagle przychodzi ktoś, kto ci ją zabiera, zaczyna po niej deptać, skakać, pluje na nią, rozrywa, a resztki podpala - zrobisz sobie z nim potem zdjęcie ładnie się uśmiechając?

jak wszyscy wiemy dla chrześcijan Biblia jest ogromną świętością

dlatego
patrząc na wspólne zdjęcie księdza Bonieckiego i Nergala, który to Biblię podczas koncertów niszczy, i czytając wypowiedź księdza na temat lidera zespołu Behemoth:
"on (...) nie zabija dzieci, nie puszcza krwi, tylko odgrywa szatana, który (...) jest tylko szatanem jasełkowym"
mam nieodparte wrażenie, że dzieje się coś nie tak
że tam, gdzie powinno się jasno wytyczyć granicę oddzielającą dobro od zła,
to, co wolno, od tego, na co nie ma zgody,

znów się wszytko rozmywa poprzez stopniowanie,
oswajanie i pomniejszanie
przez osławione "przecież nic takiego się nie stało"

a przecież choć nie zginął żaden noworodek ani kot

to jednak coś zostało w istotny sposób naruszone - pewne prawo, przysługujące w równym stopniu wierzącym, co niewierzącym

prawo tak podstawowe, że Ali G potrafił je wyartykułować jednym słowem  - swoim niezapomnianym "restepec" (aka respect)

to prawo to prawo do szacunku, do poszanowania tego, co dla każdego z nas ważne i święte – dla jednych to Biblia, dla innych Ojczyzna, flaga, klub sportowy, poznanie, kwiatki w ogródku, matka, przytulanka, człowiek...

nie wszyscy muszą uznawać Biblię za świętość, ale każdy z nas - również osoby określające się jako niewierzące - ma coś, co jest dla niego istotne i cenne

 (dla każdego coś, na miarę jego zdolności i możliwości)

i właśnie szacunek dla człowieka i tego, co uznaje on za ważne, powinien wytyczać granicę wolności naszych działań - szczególnie, jeśli w obszar tego, co inni uznają za święte, nie wchodzi nic, co byłoby zagrażające dla nas samych (w przeciwnym wypadku sprawa nieco się komplikuje, ale też nie tak bardzo - bo nie ma tolerancji dla nietolerancji i już)

jakoś nie zauważyłam, aby katolicy intensywnie Nergala prześladowali
i
można się tylko domyślać, co by się w naszym „ultrakatolickim” kraju stało, gdyby jakiś katolik ośmielił się z książką czy płytami Nergala zrobić to, co Nergal robi na koncercie z Biblią – jaki by się zaraz podniósł krzyk w obronie wolności, że ciemnogród, że fanatycy, że inkwizycja, że prawo artysty do swobody twórczej i tak dalej... (mniej więcej tak to wyglądało, kiedy ktoś odważył się skrytykować wtykanie polskiej flagi w psie kupy)

a zatem równi i równiejsi i Folwark zwierzęcy pełną parą?

szacunek - to tak banalne, tak proste, że w sumie nie ma o czym pisać
szacunek nie dla wybranej religii, czy idei, ale dla uniwersalnego i ogólnie dostępnego przeżycia świętości, czy też dla zdolności do przeżywania jako istotnych pewnych rzeczy/idei/myśli, która to zdolność tej świętości, manifestującej się na nieskończenie wiele sposobów, pozwala nam doświadczać 

albo - mówiąc prościej - szacunek dla siebie nawzajem

conclusio

jeśli ktoś robi ci krzywdę, jeśli obraża, wyśmiewa i poniża ciebie lub to, co dla ciebie ważne, 
to nie pozuj z nim razem do zdjęcia i nie uśmiechaj się, udając, że nic się nie stało
i nie podawaj mu ręki
bo nawet ewangeliczna zasada nadstawiania drugiego policzka
nie wymaga usprawiedliwiania zła czy też zaprzeczania/zakłamywania jego natury

chrześcijańskie pogodzenie ze złem nie oznacza jego akceptacji (por. J. Hołówka)

a jeśli zaczynasz przekonywać, że deptanie tego, co ktoś uważa za świętość i brak szacunku dla drugiego człowieka to nie zło, tylko taka zabawa, takie "jasełka", "show-biznes" - to jesteś jego wspólnikiem   

bo przecież civitas diaboli - jak pisał Tomasz Ray w swoim opowiadaniu - będzie spełnione wtedy, kiedy wszyscy uwierzą, że coś takiego jak zło - nie istnieje







 

wpis z podwójną dedydakcją

first
dla osoby, która kiedyś, jako jedyna, odważyła się razem ze mną powiedzieć "nie":

ten, kto jest w o l n y, nie musi uciekać. Ani odchodzić.


second
dla P., który powiedział mi kiedyś, że zostało nam jeszcze jakieś pięć lat dobrej zabawy, a potem to już tylko równia  pochyła: 

nie ma ludzi młodych i starych, są tylko ludzie różniący się poziomem świadomości

ponieważ nic nie świadczy o niczym poza sobą samym
 wiek nie oznacza niczego poza tym, ile masz lat

 nie jest ani dowodem stetryczenia, ani autorytetu,
nie jest również kryterium pozwalającym rozstrzygnąć, komu - tobie czy innym - starszym bądź młodszym od ciebie - należy przyznać przewagę

tak jak to, że nosisz garnitur, nie przesądza o tym, że jesteś "sztywniakiem"
tak wkładanie do marynarki tenisówek i dżinsów nie daje żadnej gwarancji, że nim nie jesteś
- jeśli wydaje ci się inaczej, wpadłeś w pułapkę atrybutów 
(więcej o atrybutach i ich niewolnikach -por. wpis z 02.11.2010 - Początek, wpis z 25.11.10 - Odnośnie ekstremów oraz z 27.11.10 - Next, a wciąż o tym samym)

prawda nie należy do nikogo, również wiek nie ma na nią monopolu

bo przecież
można żyć wiele lat i nadal nie rozumieć zbyt wiele
można mieć12 lat i nauczać w świątyni


  





środa, 24 października 2012

next dream

zapewne
w związku z lekcją o Oświeceniu, którą niedawno prowadziłam

śniło mi się, że Władca Świata powkładał w ludzi budziki i teraz czeka, aż wszystkie zadzwonią równocześnie

wtorek, 23 października 2012

O profesjonalistach albo co się wydarzyło w 8 odcinku programu Masterchef


zaczęło się od królika. Nie żył, był oprawiony, tylko na łapach zostało mu nieco sierści – właśnie ta sierść i fakt, że królik nie wystąpił w postaci estetycznego kotleta, ale wciąż w znacznym stopniu był podobny do siebie, stała się przyczyną dosyć histerycznej reakcji jednej z uczestniczek kulinarnego show. Kiedy przez łzy stwierdziła, że nie będzie z królika przyrządzać dania, bo jest na nim jeszcze futro (osobną kwestią pozostaje wybiórczość jej żalu – na co zresztą zwrócił uwagę inny uczestnik – królik kojarzący się z kotem i maskotką biedny, ale świnia to już niekoniecznie)
znana wszystkim restauratorka i jurorka rzekła:

„no cóż, masterchef gotuje to, co zamawiają klienci, czego wymagają…”

nasuwa się pytanie co by było, gdyby klienci zażyczyli sobie, aby ugotować im coś nieco bardziej ekstrawaganckiego, coś, czego obecności na stole nie sankcjonuje właściwa dla naszego kręgu kulturowego tradycja…

więc co by było?

nic. Bo przecież masterchef gotuje to, co zamawiają klienci – bez mrugnięcia okiem

I choć samo pojęcie „profesjonalny” padło w programie dopiero jakieś 20 minut później, przywołana sytuacja dosyć dobrze oddaje pewien kontekst, w którym zaczyna występować to słowo, wskazujący na przesunięcie, czy też poszerzenie jego znaczenia

coraz częściej bowiem apel: „bądź profesjonalistą”, „zachowuj się jak profesjonalista” stosuje się w tych sytuacjach zawodowych, które normalnie, poza pracą byłyby dla nas z jakichś powodów - na przykład wyznawanego systemu wartości czy progu wrażliwości - nie do przyjęcia.
„Bycie profesjonalnym” zaczyna się kojarzyć z przekraczaniem, łamaniem własnych norm i granic w imię wykonywanej pracy, pełnionej funkcji i samego, w nowy, choć ukryty sposób zdefiniowanego profesjonalizmu właśnie.

Coś takiego wydarzyło się w Top model, kiedy „bycie profesjonalną” stanowiło koronny argument mający przekonać uczestniczki, by pozowały nago przed obiektywem. Z tego, co pamiętam, jedna się nie zgodziła, wyleciała z programu i jakoś nie przeszkodziło jej to robić „profesjonalnej” kariery.

To poszerzenie znaczenia wiąże się z tym,
że pojęcie „profesjonalny”,
które początkowo było czysto formalnym kryterium, oznaczającym – zgodnie z definicją – „fachowość,  wykonywanie jakiejś czynności w sposób zgodny ze sztuką lub wykonywanym zawodem” (cyt. za Wikicytaty)
w jakimś momencie zaczęto stosować do oceny i wartościowania już nie tylko sposobu wykonywania jakiegoś działania (czyli tego, JAK coś robimy) ale również tego, CZY coś w ogóle zdecydujemy się robić, czy też nie

(w perspektywie definicji pierwotnej, czyjś profesjonalizm bądź jego brak stwierdzić można dopiero kiedy rozpocznie on np. przyrządzanie królika albo pozowanie nago przed obiektywem – ale nie w chwili, gdy zdecyduje się – albo nie – to robić).


Tak więc pojęcie profesjonalizmu stało się dziś kolejnym, niezwykle potężnym narzędziem wywierania wpływu i szantażu – któż bowiem zamiast  profesjonalistą chciałby być nazwany amatorem? 

Problem w tym, że gdzieś po drodze w pojęcie „profesjonalny” wpisany został przymus moralnej neutralności i powstrzymania się od sądu, od oceny podejmowanych działań - z  byciem profesjonalnym zaczęto  wiązać przekonanie, że aby zasłużyć na to miano musimy robić wszystko, czego się od nas wymaga, nic nie poddając w wątpliwość, zapominając o własnej  wrażliwości czy moralnym wyczucia - whatever

W pewnym sensie – może nawet w każdym – być dziś profesjonalistą można tylko za cenę rezygnacji z siebie

co gorsza – i w tym tkwi perfidia pułapki tego, co kryje się pod nowym rozumieniem tego słowa  - profesjonalista to  ktoś, kto nie tylko łamie siebie, ale kto buduje na tym swój prestiż zawodowy

w wesji hard albo straight:

profesjonalista nie tylko zbuduje dla ciebie nowy Oświęcim, on jeszcze będzie z tego dumny

tak jak masterchef ugotuje wszystko, czego sobie zażyczysz

dlatego boję się profesjonalistów i masterchefów
bo oni nie rozumieją, że nie musimy robić wszystkiego, co możemy

i zdecydowanie wolę amatorów – także dlatego, że słowo amator pochodzi od łacińskiego „amo”, oznaczającego „kocham”.
Pierwotnie „amatorem” nazywano tego, który kochał przedmiot swoich działań,  którego działanie rodziło się z pasji. Dlatego amator nie musi być profesjonalistą.

Odwracając można powiedzieć, że profesjonalizm rodzi się z braku miłości – tam, gdzie człowiek wyrzeka się siebie, gdzie działa wbrew sobie – nie pozostaje mu nic innego.

Niewątpliwie profesjonalizm się sprawdza – szczególnie w sytuacji, gdy trzeba być skutecznym wbrew sobie – natomiast pytanie o to, czy faktycznie trzeba – to już zupełnie inna historia.