28 bogato zdobionych cekinami, koronkami i piórkami waginoidalnych poduszek, reprezentujących cykl menstruacyjny - pracę artystki Iwony Demko - zobaczyć można było w galerii Domu Norymberskiego w Krakowie pomiędzy 11 a 28 marca 2013 na wystawie "Corpo femina. Obiekty". W założeniu ekspozycja miała ukazać kobiece ciało z feministycznego punktu widzenia i odnieść do czasów, w których "żeńskie genitalia kojarzyły się z siłą i władzą" (por. http://www.dom-norymberski.com/projekty/2013/corpo_femmina.htm). Wystawę portal Sfora określił jako "odważną", a szereg agresywnych i obraźliwych komentarzy, które poniżej artykułu się pojawiły sama artystka wczoraj na FB skomentowała pisząc: „ Zawsze zastanawiam się skąd tyle żółci w komentarzach internautów...”
Ja też
się zastanawiam i poza standardowym i mocno stereotypowym wyjaśnieniem o
zlasowanych patriarchatem mózgach internautów przychodzi mi do głowy jeszcze
jedno wytłumaczenie, dlaczego waginy na ścianie mogą – oględnie mówiąc - nie
budzić zachwytu[1].
A
zatem ad rem:
nie mam nic przeciwko waginom. Swoją
własną nawet bardzo lubię. Ale do waginy się nie sprowadzam. Mam również mózg,
układ limbiczny, paznokcie, włosy, ręce, palce u stóp, oczy, o przemyśleniach i
uczuciach nie wspominając. Dlatego dziwi mnie, że wystawę, która w zgodzie z
najlepszymi patriarchalnymi wzorami kobietę redukuje do organu płciowego,
nazywa się feministyczną. Wieszanie waginy na ścianie po to, by przywrócić kobiecie
władzę to interpretacja nieco na wyrost, bo znów, jak za najlepszych czasów
męskiej dominacji kobieta w pierwszej kolejności wpisana jest w kontekst
fizjologiczny i seksualny i poprzez niego definiowana. A przecież to nie jedyna
płaszczyzna, w której o kobiecie można myśleć i mówić. To, że kobieta waginę
posiada, nigdy nie budziło specjalnych wątpliwości ani sensacji - co więcej -
często właśnie na tym opierano jej (kobiety) jedyną wartość - jak to ujął
Nietsche: "kobieta to tajemnica, której jedynym rozwiązaniem jest ciąża".
W filmie Paula Verhovena
"Showgirls" 1995 roku, dla niektórych kultowym, usłyszeć można
przaśny żart: "jak nazywa się kawałek niepotrzebnej skóry wokół dupy? -
kobieta". Trudno się oprzeć wrażeniu, że na wystawie „Corpo femina.
Obiekty” zastosowano dokładnie ten sam algorytm redukcji. Nawet jeśli pobudki
były inne, kobieta znów, mówiąc brzydko, "jest w dupie", czyli tam,
gdzie była przez tysiąclecia męskiej dominacji, spod której feminizm ma ją podobno
wyzwolić. Zresztą samo słowo „obiekt”, być może z premedytacją użyte w tytule
ekspozycji, tchnie patriarchalnym uprzedmiotowianiem kobiety i jej ciała. Problem
naiwnego feminizmu polega – w moim przekonaniu - między innymi na tym, że
zamiast poddać dekonstrukcji patriarchalne kategoryzacje, utożsamienia i wiązki
pojęciowe (np. definiowanie kobiecości w pierwszej kolejności poprzez konglomerat
seksualność-płciowość-waginalność), zachowuje je, a jedynie usilnie stara się
zmienić ich znak. Brak tu natomiast refleksji, czy takie rozumienie kobiecości
w ogóle jest adekwatne. Feministyczny dyskurs w powyższym wydaniu jest nie
tylko wtórny wobec patriarchalnej narracji – dlatego, że czerpie z niej w
wymiarze treści, ale też służy jej utrwaleniu. Bo czy feminizm, czy patriarchat,
kobiecość w pierwszej kolejności definiowana jest poprzez seksualność i płeć (a
przecież kobiecość nie wyczerpuje się w pojęciu płci!). To feministyczne dążenie
do zmiany znaku przy równoczesnym zachowaniu patriarchalnej treści świetnie
obrazuje Marsz Szmat, który 18 maja odbył się w Warszawie. Słuszny sprzeciw wobec przenoszenia
odpowiedzialności za przemoc na tle seksualnym ze sprawców na ofiary należało wyrazić przebierając się -
za zdzirę, dziwkę, nierządnicę… „Sprowokuj do myślenia ubierając się jak szmata”[2] –
zachęcali kobiety organizatorzy Marszu. Kobieta, która sama krzyczy że jest
zdzirą, dziwką i szamtą i jeszcze jest z tego dumna – trochę to brzmi jak spełnienie
najdzikszych patriarchalnych fantazji... Kiedy czytam o feministkach
określających się jako „(…) malownicze środowisko miejskich świń (…)”[3]
przychodzi mi do głowy fragment z Kafki o zwierzęciu, które powaliło pana,
wyrwało mu bat i z zadowoleniem samo zaczęło się nim smagać.
Wracając więc do Corpo femina i wagin na ścianach – być
może społeczny opór i obraźliwe ataki internautów (których formy wcale nie
pochwalam) wynikają nie tylko z bezkrytycznej
miłości dla patriarchatu czy mieszczańskiej pruderii, ale też –
przynajmniej u niektórych – z niezgody na jego powrót pod płaszczykiem
feministycznej walki wyzwoleńczej. Bo co tak naprawdę zostało wyzwolone dzięki wystawie
prezentowanej w galerii Domu Norymberskiego? Wagina? Tej patriarchat nigdy
kobiecie nie odmawiał – przeciwnie – redukował ją do niej. To, z czego
patriarchat rzeczywiście kobietę ograbił kiedyś nazywano duszą, a dziś
nazwalibyśmy świadomością. Przez wieki podsycano nieufność wobec kobiecej
psyche – wobec myśli i uczuć, które wyśmiewano i którym odmawiano wartości
tylko dlatego, że generowała je ona, a nie on.
Wystawa Corpo femina. Obiekty zasługiwałaby na miano odważnej, gdyby w jej
ramach ukazano kobietę, która przekracza swoją waginę, ponieważ jest czymś
zdecydowanie więcej. Szczególnie, że w patriarchalnym kontekście sama relacja
kobiecej psyche i waginy jest ambiwalentna - wagina i pochodzące z niej
„humory” często służyły jako narzędzie deprecjonowania wartości kobiecej psyche
i wydawanych przez nią sądów – słowo „histeria” po grecku znaczy przecież
„macica”.
Nie wypieram się mojej waginy, ani
się jej nie wstydzę, ale to ona jest częścią mnie, a nie odwrotnie. I nie ze
względu na waginę należy mi się szacunek, którego oczekuję jako kobieta i jako
człowiek. W przywracaniu waginy sferze sacrum, które postuluje Iwona Demko,
kryje się błąd pars pro toto – część,
fragment zostaje potraktowany jako całość. Dodatkowo, adorując waginę, artystka
wbrew pozorom i własnej deklaracji nie odbiega zbyt daleko od chrześcijaństwa, które
obciąża winą za „zdewaluowanie znaczenia
kobiecych narządów płciowych”[4]. Znaczeniem kobiecych narządów płciowych jest przecież płodność
i dawanie życia – a to podstawowe parametry, za pośrednictwem których
chrześcijańska optyka ujmuje istotę kobiecości. Matka Boska jest boska, ponieważ jest Matką. Patriarchat i adoracja
płodności wcale się nie wykluczają, co świetnie widać na przykładzie Marii
adorującej swego męskiego potomka.
Czy to nie dziwne, że w sercu
wystawy nazwanej feministyczną kobieta znów okazuje się tą, o której patriarchalny
narrator Doktora Faustusa Manna mówił,
że „płeć jest jej domeną”?
W związku z waginą i sacrum nasuwa mi się jeszcze jedna
refleksja. Zarówno żeńskie, jak i męskie narządy płciowe należą do najdelikatniejszych
części ciała, dlatego ukryte są w jego zakamarkach. Ciało nie jest pruderyjne –
to kwestia funkcjonalności. Przywilejem tego, co delikatne, jest ochrona, która
nie ma nic wspólnego ze wstydem. Podobnie jest ze sferą sacrum - właśnie dla
ochrony tego, co święte i dla podkreślenia jego znaczenia sacrum zostało
oddzielone od profanum – po to była zasłona w świętym przybytku Świątyni
Jerozolimskiej, po to jest tabernakulum w kościele. Sacrum, podobnie jak wymiar
płciowości, domaga się intymności i szacunku. W przeciwnym wypadku grozi mu
jarmarczność i kiczowata, pornograficzna dosłowność.
W moim odczuciu pluszowej waginie z cekinami i koroną z kryształków bliżej do Dody Elektrody, a niż do tego, co święte i
budzi szacunek. Ale to już czysto subiektywna kwestia smaku.
[1] Zresztą podobny argument –
w zalążkowej formie - znaleźć można wśród komentarzy na stronie Sfory - 09.03.2013 22:24
pisze: dla mnie feministki które równają kobietę z wagina są niezłe, co
prawda ja oceniam kobiety nieco wyżej i widzę w nich jeszcze intelekt
ale w niektórych przypadkach mogę przyjąć ten punkt widzenia :). (http://www.sfora.pl/Odwazna-wystawa-w-Krakowie-Waginy-w-menstruacji-g53363/5#comments)
[4] Prezentując
prace pod hasłem waginatyzm Iwona Demko pisze: „Historia pełna jest rozlicznych
przykładów kultu waginy. Jednak znaczenie kobiecych narządów płciowych
zdewaluowało się i w głównej mierze za sprawą pruderyjnej moralności
chrześcijańskiej zawiodło waginę od sacrum do profanum” por. http://www.iwonademko.art.pl/rzezba/waginatyzm/waginatyzm_tekst.html
HEJ Ewa - czytam tego Twojego bloga i w moim odczuciu przekaz mądry, sensowny i moim zdaniem słuszny udziwniłaś naszpikowałaś słownymi dekoracjami przez co odbiega to od meritum i staje się nieczytelne. Taka pluszowa wagina z cekinami i koroną z kryształków...
OdpowiedzUsuń