poniedziałek, 31 grudnia 2012

piątek, 21 grudnia 2012

piątek, 30 listopada 2012

Moje problemy ze sztuką współczesną vol. 2


 problem drugi czyli sztuka poza dobrem i złem
 
Jakoś tak pod koniec Barw ochronnych Krzysztofa Zanussiego, filmu ukazującego tą drugą, ukrytą za fasadą Świątyni Wiedzy i Rozumu twarz środowiska akademickiego, w scenie ogłoszenia wyników zmanipulowanego konkursu na pracę naukową Halina Mikołajska recytuje fragment utworu „Pod jedną gwiazdką” Wisławy Szymborskiej:
 „(…) Przepraszam wielkie pytania za małe odpowiedzi.
Prawdo, nie zwracaj na mnie zbyt bacznej uwagi.
Powago, okaż mi wspaniałomyślność.
Ścierp, tajemnico bytu, że wyskubuję nitki z twego trenu.
Nie oskarżaj mnie, duszo, że rzadko cię miewam. (…)
Wiem, że póki żyję, nic mnie nie usprawiedliwia,
ponieważ sama sobie stoję na przeszkodzie.”

            Chociaż w kontekście filmu postawa podmiotu lirycznego  wydaje się tym bardziej przewrotna – iście po gombrowiczowsku domaga się on usprawiedliwienia tylko dlatego, że jest świadomy miałkości i nędzy swoich działań – to równocześnie zachowana zostaje różnica pomiędzy dobrem i złem. Odniesienie do wartości jako absolutu i sama kwalifikacja moralna czynu – wciąż jest tu niepodważalna.
             Dziś, w obszarze sztuki, coraz trudniej odnaleźć nawet cień tego odniesienia –
to już nie jest nieśmiałe  wyskubywanie nitek z tajemnicy bytu, ale brutalne wyrywanie całych kawałów   i splatanie ich według własnego widzimisię,  bez jakiejkolwiek samoświadomości i samokontroli, która byłaby wynikiem przyłożenia do własnych działań miary dobra i zła. I właśnie ten fakt postrzegam jako problem.
            Wydaje się, jakby sfera aktywności twórczej:

1) nie tylko wyemancypowała się wobec etyki i wartości takich jak dobro i zło (Cop widoczne jest również w przywołanym tekście pana Białkowskiego, który na rzecz oceny estetycznej zawiesił ocenę moralną/etyczną dzieła Sierry),

2) ale sama stała się nowym, absolutnym horyzontem definiowania wartości  – takich, które mają ważność  nie ze względu na siebie, ale ze względu na nią. Taką zrelatywizowaną wobec sztuki wartością jest wartość określana mianem „wolności artysty/swobody twórczej”. Narodziła się również ( o czym więcej poniżej)  tzw. „wartość wystawowa”.

            Problem w tym, że ważność tych wartości nie jest bezwarunkowa, ale zależy od arbitralnego przyjęcia, że sfera działań artystycznych – bez względu na to, jakich - jest zawsze czymś dobrym/ wartościowym. A przecież właśnie to jest co najmniej wątpliwe. Dlaczego?
           
            Sztuka – podobnie jak język – to forma komunikacji. Zatem  tak jak sens słów i złożonej z nich wypowiedzi zależy od tego, czy i do jakiego znaczenia (leżącego poza nimi) się odnoszą  -  tak wartość sztuki uwarunkowana jest tym, czy i jakich sensów oraz znaczeń jest nośnikiem, a także za pomocą jakich środków je wyraża. Równie istotne dla kwestii wartości sztuki wydaje się być zagadnienie celu,  jakiemu działanie artystyczne ma służyć.
            Z przytoczonej poniżej wypowiedzi profesor Marii Poprzęckiej wydaje się wynikać,  że sztuka współczesna nie służy niczemu poza samą sobą:
 „Póki sztuka powstawała na konkretne zamówienie – ksiądz proboszcz potrzebował świętej figury do kościoła, książę chciał  gołą Wenus do sypialni, a szlachciura obstalowywał portret przodka – wszystko było jasne. Ale potem pojawiła się instytucja muzeum. Wyspecjalizowana publiczna przestrzeń, która jest tylko dla sztuki i tylko po to, żeby ją oglądać. (…) Muzea i galerie, choć pojawiły się w XVIII wieku, nadal determinują charakter dzisiejszego życia artystycznego. (…) Współczesna sztuka powstaje przede wszystkim na wystawę.  Już dawno temu Walter Benjamin wprowadził pojęcie wartości wystawowej, która stopniowo zastąpiła wszystkie inne wartości.  Z tym współgrało modernistyczne rozumienie sztuki jako fenomenu całkowicie autonomicznego. Jeśli więc sztuka jest autonomiczna i pozbawiona innych funkcji, które pogardliwie nazwano służebnymi, to kwalifikuje się tylko na wystawę. No i na rynek sztuki”.[1]
            Być może właśnie w tej samozwrotności i niemożności odpowiedzi na pytanie „po co?” leży źródło problemów, jakie ze sztuką współczesną mają nie tylko postronni (tacy jak ja), ale również niektórzy jej przedstawiciele. Szczególnie ci, którzy sięgają po coraz bardziej drastyczne środki wyrazu, dążąc do osiągnięcia dramatycznych efektów, co można uznać za wyraz pewnej dezorientacji i narastającej konfuzji. Oczywiście  - takie działania równie dobrze mogą stanowić wynik osobistego upodobania, wskazując na dodatkowy problem związany z wyemancypowaniem się sztuki względem sfery wartości: 
sztuka „poza dobrem i złem” ma dużą szansę stać się azylem wszelkiego rodzaju dewiacji –

bo nie można inaczej określić Exposition nr 1 kostarykańskiego artysty Guillermo Habacuca Vargasa, którego „dziełem” był przywiązany łańcuchem do ściany galerii pies, umierający w niej przez kilka dni, ponieważ artysta nie podawał mu wody ani jedzenia, potęgując dodatkowo cierpienie zwierzęcia poprzez umieszczenie jedzenia tak, aby pies mógł je widzieć, ale aby nie mógł go dosięgnąć  

– na które gdzie indziej nie byłoby zgody.

            Pozostając przy lingwistycznej paraleli można powiedzieć, że arbitralne uznanie sztuki za fenomen całkowicie autonomiczny może postawić ją w sytuacji znaku, który wskazując  sam na siebie w konsekwencji przestaje znaczyć cokolwiek.

sztuka wobec Przekraczającego
            Trzeba dodać, że także z perspektywy religioznawczej, antropologicznej i psychologicznej traktowanie sztuki jako autonomicznego fenomenu jest stanowiskiem  nieuzasadnionym i fałszującym jej istotę. Dlaczego? Ponieważ sztuka nie zaczęła się wraz z zamówieniami księdza proboszcza, lubieżnego księcia i szlachciury, któremu zamarzyło się uhonorować przodka. Początek sztuki to rytuał i doświadczenie religijne, dla których była narzędziem ekspresji.
            U zarania każdej ze sztuk – od teatru poprzez sztuki wizualne do  muzyki –  leżą  działania mające na celu oswojenie transcendencji, tego, co nas przerasta. Sztuka narodziła się jako forma przeżywania sacrum, jako w pewnej mierze nieświadoma próba radzenia sobie z naporem Nieznanego za pośrednictwem działań symbolicznych, a więc jest istotowo odniesiona do wartości (do tego, co od człowieka większe, potężniejsze, co budzi jego szacunek i lęk – do Tajemnicy Bytu)i z tego odniesienia czerpie uświecającą ją moc. Zatem traktowanie jej jako autonomicznej i niezależnej wobec wartości okrada ją z jej istoty, pozbawia ją jej wewnętrznego sensu.
            Nie trzeba czytać Eliadego, by się tego dowiedzieć  - wystarczy  zainteresować się czymś, co my sami nazywamy sztuką ludów pierwotnych, choć one nie zastosowałyby takiego określenia. W ich kulturze po dziś dzień nie istnieje sztuka sama przez siebie – tam wszelkie wytwory artystyczne odnoszą się do sfery sacrum[2]. W naszej kulturze to sprzężnie pomiędzy nią  a wartościami odnajdujemy również. Dla średniowiecznych myślicieli i ich następców piękno – obok dobra, jedności i prawdy -  było jednym z atrybutów boskości. Przekonanie o jedni tego co piękne, dobre, prawdziwe i rzeczywiste, poprzez którą wyraża się harmonia boskiego porządku,  średniowiecznicy zaczerpnęli ze starożytności  (por. m.in. pitagorejczycy, Platon, Plotyn, koncepcja złotej liczby[3]).  Przetrwało ono aż do wielkiej sekularyzacji[4] , która nastąpiła w epoce Oświecenia. Próbował jej zapobiec Kant, który by zrobić miejsce dla wiary, ograniczył wiedzę, próbowali romantycy z Mickiewiczem. Ten ostatni w poszukiwaniu prawdziwej sztuki i Poezji zwrócił się – jak pisze Maria Janion - właśnie ku średniowieczu, w którym sztuki używano (podobnie jak w kulturach pierwotnych używa się jej do dzisiaj), a nie tylko pokazywano. Pokazywanie było z kolei charakterystyczne dla kultury oświeceniowych „salonów” i zblazowanych bywalców muzeów i galerii, sprowadzających    do lekkomyślnej zabawy[5], przeciwko czemu  wieszcz już wtedy się buntował.
            Mimo tych wysiłków od czasu wielkiej sekularyzacji rozziew pomiędzy kulturą/sztuką i sferą wartości stale się pogłębia – w jego efekcie kultura, oderwana od wartości, zmienia się w rozrywkę. Z kolei sztuka coraz rzadziej pełni zdumiewającą  funkcję buforu i pomostu, który pozwala człowiekowi w miarę bezpiecznie wykraczać poza siebie w kierunku transcendencji[6] bądź radzić sobie z jej przeczuciem.
            W pojęciu transcendencji, „Tego, co przekraczające”, którego celowo nie zawężam – mogą mieścić się zarówno treści nieświadome, archetypowe, pod których naporem pozostajemy, jak i doświadczenie boskości – dla jednych osobowej, dla innych niekoniecznie. Bez względu na to, jaką egzemplifikację  „Tego, co przekraczające” wskażemy,  zawsze zawierać się w nim będzie pierwiastek szacunku – nie tylko wobec tego, co nas przerasta, ale także wobec człowieka jako tego, który „Przekraczającego” doświadcza.
            Dziś – i to jeszcze jedna konsekwencja pozostawiania sztuki poza obszarem wartości – coraz rzadziej pozwala nam ona odczuwać ten metafizyczny szacunek -  o wiele częściej uczy nas pogardy.
 
            Interesujące – kiedyś człowiek, przeczuwając swoją nikłość (nie mylić z nicością) wobec transcendencji, mógł zyskać godność i szacunek do samego siebie ze względu na świadomość uczestnictwa i wspólnoty z czymś, co go kompletnie przerastało. Dziś,  coraz bardziej odcięty od niej (transcendencji), wykorzystując sztukę do celebracji własnego ego,  ma dla siebie - w pierwszej kolejności –  pogardę.

Oderwanie sztuki od transcendencji czy  wartości wcale nie oznacza, że „sztuka jest autonomiczna i pozbawiona innych funkcji” – przeciwnie – dziś sztuka służy dalej, tylko że ta służba już nie przydaje jej godności i szacunku.

Dzieje się tak, ponieważ dziś sztuka oddaje się na usługi

1)  kruchemu ego wszystkich tych, którzy leczą kompleksy i budują poczucie własnej wartości na „byciu Artystą”;

2) pieniądzom - ponieważ obok galerii sztuki, gdzie się ją pokazuje, jest jeszcze rynek, gdzie się ją sprzedaje;

3) czasem – jak w przypadku wąsów Mona Lizy, którymi Duchamp pragnął podobno poniżyć napuszoną publiczność –zaspokajaniu niskich pobudek.

sztuka w niewoli ego

            Tak oto wyłania się trzeci z problemów, jakie dostrzec można w obszarze sztuki współczesnej. Jest nim – wbrew tezie o autonomizacji -  postępująca instrumentalizacja sztuki i anektowanie jej obszaru przez osoby, które są artystami nie dlatego, że tworzą, ale tworzą dlatego, ponieważ chcą uważać się za Artystów, co w konsekwencji doprowadza do sytuacji, w której sztuka ma coraz mniej wspólnego z tworzeniem.  Dlaczego tak się dzieje?
Artysta w naszej kulturze – i nie sposób nie wspomnieć tu romantyków    jest figurą osoby wyjątkowej, niezależnej, górującej nad szarą masą zwykłych zjadaczy chleba. Ponieważ zaś  żyjemy w epoce, która niezwykle silnie dowartościowuje indywidualizm (albo – mówiąc ściślej - pewne wyobrażenie na jego temat) -  działanie artystyczne nagle „awansowało” do roli wygodnego narzędzia, za którego pomocą  można swojej wyjątkowości dowieść.
 „Bycie Artystą” staje się dziś formą manifestacji, potwierdzenia – dokonanej z pomocą kulturowo obowiązującego kodu – że jest się kimś wyjątkowym.
            Proces, w którym działanie artystyczne pełni funkcję  emblematu, za pośrednictwem którego jednostka wyraża/potwierdza swój indywidualizm, nazwać można  instrumentalizacją albo hipsteryzacją sztuki.
            Podobna sytuacja nigdy nie mogłaby zaistnieć w starożytnej Grecji, gdzie sztukę określano jako techne, a artystę jako rzemieślnika. Czy ktoś wyobraża sobie hipsterów wystylizowanych na hydraulików? Hipsterzy nie dlatego stylizują się na artystów, że cenią tworzenie, ale dlatego, że tworzenie stało się atrybutem jednostek wyjątkowych.
            W efekcie tego przesunięcia czy też odwrócenia sensu sztuka w społecznym odbiorze nie jest już ważna jako forma tworzenia, które rodzi się z odniesienia i pod naporem Przekraczającego,  ale ze względu na romantyczny nimb wyjątkowości, który otacza osobę artysty. Nikogo specjalnie nie interesuje odniesienie do transcendencji, które było tego nimbu źródłem. I w tym tkwi kolejne niebezpieczeństwo. Ponieważ odcięcie od źródła skutkuje uwiądem.
            Jest w tworzeniu, talencie, coś fizjologicznego  – starożytni mówili o opętaniu, dziś – przyjmując perspektywę psychologiczną - powiedzielibyśmy że artysta – z jakichś względów – silniej odczuwa napór treści nieświadomych. Tworzenie to więc niejako działanie z przymusu – prawdziwi artyści nie mają wyboru.
            Wydaje się, że tacy „organiczni artyści” w obszarze sztuki współczesnej stanowią mniejszość. Roi się w niej bowiem od dzieł konceptualnych, wymagających zaangażowania intelektualnego – jak swastyka, której metalowe ramiona obciągnięte są prezerwatywami,  ale w których pierwiastek kreacji jest w zaniku. Być może jest to konsekwencją zasygnalizowanej wyżej, kulturowej redefinicji zadania/celu sztuki – jeżeli coraz częściej wykorzystuje się ją jako narzędzie dowartościowywania ego, zmieniają się ludzie, którzy odnajdują się w jej obszarze. Artyści „organiczni” nie muszą dowartościowywać ego – zbyt są bowiem zajęci tworzeniem. A ponieważ sztuka – jeśli już wobec czegokolwiek zyskała autonomię – to właśnie wobec tworzenia, artyści „organiczni”- „tworzyciele”, pójdą sobie gdzie indziej. Interesująca jest obecnie dosyć częsta sytuacja, w której Artysta („wymyślacz”, „thinker”) przygotowując wystawę swoich prac zatrudnia specjalną ekipę plastyków, scenografów, czasem nawet architektów – czyli ludzi z talentem (artystów „organicznych”) do jej stworzenia.
             O ile figurą wyjątkowości, indywidualizmu i niezależności jest w naszej kulturze Artysta, o tyle figurą sztuki współczesnej stał się – przynajmniej dla mnie – Hipster.
Hipster to człowiek, który z tego powodu, że nie potrafi tworzyć, (a markować tworzenie musi, ponieważ pozwala mu ono potwierdzać swoją wyjątkowość) wszystko, co robi – nazywa sztuką. A jeśli sztuka może być wszystkim – gnijącym salami, papugą w klatce, zmodyfikowanym genetycznie królikiem, który świeci w nocy – to powoli, lecz nieubłaganie zaczyna być niczym.

                                                                                          





[1]Wywiad „Dobre, bo boli” z Marią Poprzęcką rozmawia Grzegorz Sroczyński, Wysokie Obcasy, nr 43 (698), 27 października 2012
[2] por. L. Buchalik, Dogon ya gali. Dawny świat Dogonów, r. 4 Religia czy sztuka, wyd. Muzeum Miejskie w Żorach, 2011 r.
[3] Warto tu również przywołać Starotestamentową koncepcję Boga jako tego, który tworzy świat według wagi, miary i liczby (por. Ks. Mdr 11, 20)
[4] Przez „sekularyzację” rozumiem tu w pierwszej kolejności nie tyle walkę ze sformalizowaną postacią religii, ile zastąpienie doświadczenia/przeżycia świętości i szacunku wobec szeroko rozumianej Transcendencji, wulgarnym, mechanistycznym racjonalizmem 
[5] Por. M. Janion, Czas formy otwartej, Warszawa 1984r., s. 25.
[6] Adam Krokiewicz w Zarysie filozofii greckiej, Warszawa 2000r., s. 28,  przywołując Platońskiego Iona zwraca uwagę, że dla Greków akt twórczy nie był wyrazem świadomego działania artysty, ale przejawem boskiego natchnienia, niejako zewnętrznej, nadnaturalnej, boskiej ingerencji, dla której artysta był tylko pośrednikiem. Znów pojawia się więc istotowe odniesienie sztuki i twórcy do sfery sacrum, i to w takiej formie, że zapobiega równocześnie nadmiernemu wywyższaniu się nad publiczność. O średniowieczu i anonimowych artystach tworzących ad maiorem Dei gloriam nawet nie warto wspominać.

czwartek, 29 listopada 2012

Petycja w sprawie bio-art - reaktywacja

Szanowni Odbiorcy,
ponieważ strona, na której umieszczona była petycja w sprawie bio-artu przestała działać, wszystkich, którzy wciąż  popierają działania mające na celu zmianę sytuacji, w której zwierzę staje się żywym tworzywem artysty - zapraszam! Ta strona raczej nie zniknie - chociaż nigdy nie wiadomo:)

http://www.petycje.pl/petycjePodglad.php?petycjeid=9097

wtorek, 13 listopada 2012

Moje problemy ze sztuką współczesną…



… zaczęły się 1 września 2009 roku, kiedy razem z A. P. poszłyśmy do katowickiej galerii Sektor na wernisaż „Sygnatur wojny”, zbiorczej wystawy prezentującej prace współczesnych artystów, którzy podejmowali w nich temat II wojny światowej. O dziwo – nie chodziło nawet o same instalacje, ale o wykład Agnieszki Kłos – „pisarki, krytyczki sztuki, fotografki i naukowczyni”[1] – poświęcony kobiecej orkiestrze w Auschwitz. 

Podczas wykładu powiedziała ona
(przytoczona wypowiedź nie jest dokładnym cytatem – prócz jednego słowa),
że nie uświadamiała  sobie całkowicie tragedii obozowej orkiestry, której  członkinie sukcesywnie wysyłane były  do gazu i zastępowane przez następne, dopóki sobie tego nie „rozrysowała”. A kiedy sobie rozrysowała, to wysyłanie i to zastępowanie, to dramat ujawnił się jej w całej pełni.

 To „rozrysowywanie”  mnie zmroziło. A.P. zresztą też, dlatego po prostu sobie stamtąd poszłyśmy.

Ale ciągle o „rozrysowywaniu” nie potrafiłam zapomnieć.

Coś w tym było nie tak, że sama wiedza o tym, że kobiety z obozowej orkiestry wysyłano na  śmierć – prelegentce nie wystarczyła. Że potrzebowała i że chciała jakiejś hiper- namacalności, żeby zrozumieć/uświadomić sobie koszmar tamtego czasu.

To „rozrysowywanie” czyjejś śmierci

wydało mi się nie tylko wysoce niestosowne, bo pozbawione jakiegoś bazowego szacunku,
ale miało też  w sobie cień drobiazgowej wiwisekcji, trochę niezdrowej fascynacji… tak jakby nie chodziło o ukazanie zła, ale o to, by się nim nasycać.

Zło to zło – jest martwe i szare jak beton. Co tu dużo mówić – jeśli ktoś kogoś wysyła do gazu, a potem pali w piecu – to jest to zło absolutne i nie tylko nie wypada, ale nawet nie wolno go celebrować. Bo w  tym „rozrysowywaniu”, wcale nie ujmujemy lepiej istoty zła – przeciwnie, tracimy ją z oczu.

Tak bardzo, że nie widzimy już nic niestosownego nie tylko w „rozrysowywaniu”, ale w posługiwaniu się figurą Auschwitz jako jeszcze jednym środkiem służącym poetyckiej stylizacji. Bo nie umiem inaczej określić  sformułowania „pasterka łąk odgrodzonych drutem kolczastym”[2], jakie w Wielkopolskim Słowniku Pisarek zawiera nota autorstwa Agnieszki Gajewskiej poświęcona  Agnieszce Kłos. Znajdziemy tam również  stwierdzenie, że dla tej ostatniej „archiwum Auschwitz to kolejne ważne miejsce na mapie jej wyobraźni”[3].

Przepraszam, ale zestawiać „Auschwitz” z „wyobraźnią” - w moim przekonaniu - po prostu NIE WYPADA – bo śmierć ludzi, których tam mordowano, była realna, nie wyobrażona.

Co to wszystko ma wspólnego ze sztuką współczesną? Mam wrażenie, że „casus rozrysowywania”  stanowi pewną  tendencję,  którą dostrzec można w jej obszarze.

Jak tą tendencję zdefiniować?

Ponieważ - moim zdaniem -
wspólną bazą dla jej różnorodnych symptomów, a niejako i ich gwarantem, jest  deficyt wrażliwości, szacunku i wyczucia oraz będąca konsekwencją tego braku skłonność  do uprzedmiotawiania otoczenia
  – na swój użytek [nawiązując do Ericha  Fromma, por. Anatomia ludzkiej destruktywności] nazywam tą tendencję tendencją  nekrofilityczną.

 Jest bowiem ona swego rodzaju tryumfem  martwoty – 

zarówno w wymiarze formalnym, ze względu na uprzedmiatawiające podejście,

 jak i tym dotyczącym treści – tendencja nekrofilityczna nigdy nie afirmuje tego, co piękne, szlachetne, wzniosłe i doskonałe – gardzi szczęściem i happy endem - wyśmiewając i zaliczając je do sfery kiczu, ceni  natomiast i fascynuje się złem, śmiercią, kalectwem, cierpieniem, tym, co wynaturzone, ohydą i wszelkimi objawami upadku. 

Przedstawiciele tej tendencji
1    1)      jeśli ukazują prawdę – to tylko ten jej fragment, który zaświadcza o brzydocie i nędznej kondycji świata i człowieka – nigdy o jego heroizmie czy walce, w której się nie poddaje – choć przecież również one mają rację bytu. Co więcej – zjawiskom bądź czynnościom neutralnym, które nic  same w sobie nie znaczą – takim jak chociażby obieranie ziemniaków – nadają złowrogi charakter, sprawiając, że zwykła radocha z robienia rzeczy po prostu - ulega skażeniu. Bo to, że skrobię ziemniaki dla mojej rodziny – wbrew temu, co chciała wykazać pewna artystka obierająca je w Zachęcie – nie jest jeszcze dowodem mojego poniżenia, a może być wyrazem mojej miłości. Nie muszę obierać ziemniaków, by być dyskryminowaną, tak jak fakt wykonywania tej czynności o dyskryminacji jeszcze nie świadczy. [Problematyczność związana z powyższym dziełem sztuki  nie ogranicza się – w moim przekonaniu -  do zafałszowywania rzeczywistości, którego źródło stanowi nieumiejętność odróżnienia przejawu od istoty, ale obejmuje również fakt, że artysta najpierw tak interpretuje sytuację (tu: obieranie ziemniaków), by przekonać  odbiorców, że są tej sytuacji ofiarami, a następnie sam siebie stawia w roli zbawcy, który z tej własnoręcznie utkanej narracji-opresji ich wyzwala. Taką prometejską interpretację znajdziemy w wypowiedzi profesor Marii Poprzęckiej,  historyka sztuki, która o obieraniu ziemniaków w Zachęcie powiedziała: „niejedna gospodyni domowa mogła poczuć się usatysfakcjonowana, że to, co robi na co dzień, co jest jej udręką, może trafić do narodowej instytucji kultury”[4]];

2   2)      jak pewien wampir z Mikołowa stawiają światu pesymistyczną diagnozę, od której nie dopuszczają odwołania - w tym, co w człowieku podłe, każą szukać ukojenia i usprawiedliwienia – tropią czy wręcz generują zło nie po to, by się mu przeciwstawić, ale by było – zgodnie z zasadą samospełniającego się proroctwa -  potwierdzeniem przyjętych przez nich a priori założeń. O artyście, którego jedno  z dzieł  polegało  na tym, że prostytutkom uzależnionym od narkotyków zapłacił równowartość „działki" heroiny po to, by móc wytatuować na ich plecach fragment linii prostej  - Łukasz Białkowski, krytyk, w tekście opublikowanym w portalu Obieg, napisał:
„bynajmniej nie popełnia (on) swoich grzechów po to, żeby wziąć za nie wyłączną odpowiedzialność. Wręcz przeciwnie, pokazuje jak wszyscy - razem z piszącym te słowa - jesteśmy w nie uwikłani. Kiedy wynajął 10 kubańskich mężczyzn, żeby za 20 dolarów masturbowali się przed kamerami, zrobił to - nie ma co ukrywać - dla nas.  (…) Oczywiście, w pełni zdaje sobie sprawę, że dyskomfort (bo trudno mówić o „wyrzutach sumienia" w tej drobnomieszczańskiej epoce), to maksymalna reakcja. Uczestnicy przedstawienia zwanego zinstytucjonalizowaną sztuką nie mogą sobie pozwolić na więcej”[5]. 

(Zaraz zaraz, chwileczkę  – mnie proszę nie wliczać. Moja skala reakcji  (zresztą nie tylko moja) jest nieco inna. Ja – choć również uczestnik sztuki zinstytucjonalizowanej -  robię to, na co wbrew pozorom wciąż mogę sobie pozwolić – NIE ZGADZAM SIĘ. I myślę, że nie tylko ja jedna)
Zdumiewająca jest – chyba nawet bardziej od działań artysty – właśnie ta pewność co do tego, że innej drogi nie ma, zawarta w przywołanym wyżej cytacie,   to trącące nieco masochizmem pławienie się w fakcie „uwikłania”  w zło, „drobnomieszczańskości”,  tym bardziej podejrzane, że przyjęte bez walki. A wystarczyło wystawę artysty zbojkotować.

3     3)      epatują obrazami cierpienia – jak artystka, która sfilmowała zabijanie konia w rzeźni, albo inna, która z okazji Euro i palenia psów na Ukrainie namalowała płonącego psa  - ale nie szukają ani nie proponują sposobów, jakimi można byłoby je uleczyć albo im zapobiec  – przez co ranią najbardziej wrażliwych i przyczyniają się do ich zobojętnienia. Bo przecież na tych, którzy to cierpienie wyrządzają  i tak to nie zrobi wrażenia. Podobnie jak na samych twórcach, którzy nie tylko się temu cierpieniu przyglądają, ale jeszcze w jakiś sposób na nim pasożytują, kreując  z niego swoją sztukę. Ich dzieła to nic innego jak rozsadniki martwoty, w których jak w zwierciadłach odbija się zwielokrotnione i wzmocnione zło – tak, że zaczyna się wydawać, że jest go więcej, niż jest i że jest nieco bardziej naturalne niż to, co złem nie jest;

Podsumowując – przedstawiciele tendencji nekrofilitycznej w obszarze sztuki współczesnej  to ci, którzy snują narrację zakłamującą rzeczywistość, sprowadzając ją wyłącznie do tego, co złe, którym trochę za bardzo zależy, by odebrać człowiekowi dumę, szacunek do samego sobie i nadzieję. Kuszą go złem jako wygodną formą usprawiedliwienia i z jakiegoś powodu woleliby, aby nie pamiętał, że w każdej chwili – bez względu na wszystko – może powiedzieć „nie”. To ci, którzy w sumie nie wiadomo czemu  strasznie boją się przyznać, że człowiek jest zdolny do wszystkiego – tak do zła, jak i do tego, co dobre.

Na szczęście tendencja nekofilityczna sztuki współczesnej nie wyczerpuje. Ale nie ma co ukrywać, że jest.


[1] Wielkopolski Słownik Pisarek, nota poświęcona Agnieszce Kłos autorstwa Agnieszki Gajewskiej http://pisarki.wikia.com/wiki/Agnieszka_K%C5%82os
[2] Wielkopolski Słownik Pisarek, nota poświęcona Agnieszce Kłos autorstwa Agnieszki Gajewskiej http://pisarki.wikia.com/wiki/Agnieszka_K%C5%82os
[3] Wielkopolski Słownik Pisarek, nota poświęcona Agnieszce Kłos autorstwa Agnieszki Gajewskiej http://pisarki.wikia.com/wiki/Agnieszka_K%C5%82os
[4] Wywiad z prof. Marią Poprzęcką Grzegorza Sroczyńskiego „Dobre, bo boli”, Wysokie Obcasy, nr 43, sobota, 27 października 2012r.
[5] Łukasz Białkowski, 111 + 1 nieczyste zagranie Santiago Sierry; http://www.obieg.pl/recenzje/11628

piątek, 9 listopada 2012

Petycja w sprawie papugi - dostępna!

Szanowni Odbiorcy - poniżej link do Petycji w sprawie zmiany aktualnie obowiązującej Ustawy o Ochronie Zwierząt w Rozdziale 4 art. 17. 

Jeżeli jesteście zainteresowani kwestią i chcielibyście wyrazić poparcie dla działań mających na celu zmianę sytuacji, w której zwierzę staje się żywym tworzywem artysty - zapraszam!

http://e-petycje.pl/wyswietl_dokument.php?id=24

środa, 7 listopada 2012

Papuga do nowelizacji

Szanowni Odbiorcy - ponieważ historia z papugą - moim zdaniem - nie powinna zakończyć się na wymianie poglądów, zwróciłam się do Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt Viva! Fundacja ta wchodzi w skład Koalicji Dla Zwierząt, która w lutym 2012 roku złożyła do Sejmu obywatelski projekt nowelizacji Ustawy o Ochronie Zwierząt.

Nie ma w nim jak dotąd zapisu, który odnosiłby się bezpośrednio do sytuacji, w którym zwierzę staje się żywym tworzywem artysty. Dlatego Fundacja Viva! zgłosi wniosek o rozszerzenie proponowanej nowelizacji ustawy w Rozdziale 4 art 25 o zapis, który wraz z panią Anną Szwapczyńską z Vivy! sformułowałyśmy wstępnie w sposób następujący:

zakaz tworzenia i wystawiania dzieł sztuki, których integralną część stanowią żywe zwierzęta bądź żywe komórki lub też które powstały w konsekwencji manipulacji dokonywanych na żywym organizmie bądź żywych komórkach lub do stworzenia których artysta posłużył się jako tworzywem/materiałem żywym zwierzęciem bądź żywymi komórkami.

Do wniosku zamierzamy dołączyć opinie ekspertów, a także wszystkich tych, którzy uważają, że zwierzę nie powinno być żywym tworzywem artysty - właśnie przygotowujemy wniosek/petycję, pod którą będzie się można podpisać.

Wszelkie szczegóły niebawem - osoby zainteresowane, również te, które chciałyby się włączyć w akację zbierania podpisów - proszę o kontakt przez mój profil FB bądź na maila:
e.chudyba@gmail.com
Linki dla wszystkich, którzy chcieliby
przeczytać o działaniach Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt Viva!  

www.viva.org.pl

oraz o dokonaniach Koalicji Dla Zwierząt i zapoznać się z  obywatelskim projektem Ustawy o Ochronie Zwierząt:

www.koalicja.org.pl

Pozdrawiam,

Ewa Chudyba

wtorek, 30 października 2012

Zła sztuka





W związku z faktem, że we wpisie zatytułowanym „Papuga umarła na wystawie w Gliwicach”, jaki pani Dorota Łagodzka zamieściła na swoim blogu www.niezla-sztuka.blogspot.com,  wielokrotnie przywołane zostaje moje nazwisko, a równocześnie w sposób niepełny przedstawione jest stanowisko, jakie prezentowałam pełniąc funkcję  moderatora debaty „Zwierzę -  żywe tworzywo artysty?”, która odbyła się 12.10.12 w Willi Caro 

(choć zostało one częściowo przez panią Dorotę Łagodzką uzupełnione w dniu 07 listopada 2012 r. po tym, jak zwróciłam się do niej podejmując kwestię autoryzacji przypisywanych mi poglądów) 


– poniżej przedstawiam może nie pełną, ale na pewno bardziej spójną i merytorycznie uzasadnioną  ich (poglądów) wersję.
                                                                                                                

 Będę również chciała ustosunkować się przynajmniej do części zarzutów, jakie wobec zaprezentowanego przez mnie stanowiska  zostały na blogu wyartykułowane.  

Trochę więcej niż trzy słowa wstępu:
 impulsem do zorganizowania debaty  „Zwierzę – żywe tworzywo artysty?” stała się zaprezentowana w Czytelni Sztuki wystawa Life expanded definition Michała Brzezińskiego, gdzie „elementem” jednej z instalacji była żywa papuga w klatce. 

Jako osoba odpowiedzialna za zorganizowanie debaty i jej moderatorka chciałam zadać  aktualne i adekwatne - 

(zarówno w kontekście prezentowanej wystawy, jak i sztuki współczesnej jako takiej, w której obecne są nie tylko działania artystyczne moralnie niejednoznaczne, ale również takie, które bez wątpliwości wykraczają poza przyjęte normy etyczne (por. Expozision nr 1 kostarykańskiego artysty Guillermo Vargasa, osławioną Piramidę zwierząt Katarzyny Kozyry, zdecydowanie problematyczne w wymiarze etycznym wydają się również dokonania przedstawicieli bio-artu, o których przeczytać można w artykule pani prof. Moniki Bakke Bio art – sztuka in vivo i in vitro – link: http://www.obieg.pl/teksty/4408)

 - pytanie, czy wolność w sferze przekazu, jaki artysta kieruje do swoich odbiorców, oznacza równocześnie swobodę wyboru „tworzywa” i sposobów, za pośrednictwem których tego  przekazu dokonuje? Upraszczając nieco – pytanie dotyczyło kwestii: czy artyście wolno wszystko (ewentualnie więcej) i czy hasło: „to przecież sztuka” jest wystarczającym usprawiedliwieniem dla wszystkiego, cokolwiek będzie zamierzał w galerii pokazać?

Powyższy problem można przedstawić w formie konstatacji faktów, z jakimi mamy do czynienia:

fakt 1: dzieje się dziś tak, że niektórzy  ludzie spośród tych, którzy nazywają siebie artystami, robią ze zwierzętami i zwierzętom rożne rzeczy - niekiedy niewiele lepsze od tego, co się dzieje w ubojni, i nazywają to sztuką 
fakt 2: inni ludzie - zadają im pytanie - dlaczego/w imię czego/ to robicie? 

 (dla jasności - w dalszej części wywodu będę się posługiwać słowem "artysta" - przy czym nie mam tu na myśli wszystkich osób, które tego miana używają, ale tylko te, które posługują się zwierzętami i żywą materią w swojej pracy twórczej - i niespecjalnie ma dla mnie znaczenie, czy to wypławek, któremu pani „artystka” zafundowała dwie głowy czy papuga czy żywe komórki)

Co ciekawe, podczas debaty żadna przekonująca odpowiedź na pytanie „ale właściwie dlaczego?”  - nie padła

A ta kwestia wydaje mi się kluczowa – co tak naprawdę uzasadnia posłużenie się przez artystę żywym stworzeniem?

Jedyne racjonalne wyjaśnienie dla "artystycznych" działań w typie instalacji z papugą - że artysta pragnie w ten sposób zwrócić na coś ważnego uwagę - sama pani Łagodzka w swoim wpisie piętnuje jako nieco naiwne.

Nie przywołuje za to, ani w żaden sposób nie odnosi się do mojej tezy – którą wygłosiłam podczas debaty - że skądinąd naprawdę interesujące kwestie komunikacji transgatunkowej czy samo zagadnienie definicji życia,  które w swoich instalacjach podnosi pan Brzeziński, równie udatnie można byłoby przedstawić i przybliżyć publiczności bez angażowania jako "środka wyrazu" żywego stworzenia, że przekaz artystyczny nie zubożałby w żaden sposób, a cała jego treść zostałaby zachowana

 (chyba że istotną treścią dzieła miało być również wzbudzenie kontrowersji, ale wtedy wartość takiej "sztuki" staje pod dużym znakiem zapytania - przynajmniej dla innych - bo oczywiście czysto subiektywna, niejako terapeutyczna wartość "efekciarskiego" dzieła dla samego artysty, jako narzędzia dowartościowania czy kompensacji, zostaje zachowana)

powyższa teza stanowi pierwszy argument przeciwko działaniom artystycznym wykorzystującym zwierzęta czy żywe komórki
nazwijmy go: argumentem z niekonieczności

posługiwanie się „żywym materiałem” nie jest bowiem konieczne dla wyrażenia określonych - często bardzo istotnych - treści, które artyści chcą podjąć

sytuacja trochę taka, jak z kotem – nie zmuszę mojego kota do przejścia na wegetarianizm, ale mając do wyboru kupienie mu do zabawy myszy żywej bądź sztucznej – wybieram mysz sztuczną

naprawdę nie widzę powodu, by w sytuacji kiedy nie jest to konieczne, uzasadnione było generowanie nadprogramowej dawki cierpienia czy w ogóle posługiwanie się tym, co żywe jako tworzywem – i o ile wciąż toczy się dyskusja dotycząca tego, jak wyznaczyć (a docelowo wyeliminować całkowicie) obszar tych koniecznych działań, które są przyczyną cierpienia, a z których nie możemy zrezygnować, to nie ma wątpliwości ze działania artystyczne do obszaru działań koniecznych nie należą

właśnie dlatego angażowanie przez artystów „żywego materiału” odbieram jako swoistą fanaberię, kaprys, nonszalancję w podejściu do życia jako takiego

a w tej nonszalancji i braku szacunku - kryje się zalążek zła

dlaczego?
(tu swoisty metafizyczny aksjomat):

ponieważ
życie nie służy do zabawy

życie to nie klocki Lego, z których możesz sobie zbudować Oświęcim

życiu należy się szacunek, nie tylko z tego powodu, że kryje się w nim tajemnica bytu i świadomości, która wciąż, pomimo oszałamiających postępów nauki –  nas przerasta – ale ponieważ szacunek do życia jest jego integralną częścią – jeśli nie szanujesz życia, to go nie po prostu zachowasz

to założenie było źródłem przytoczonego przez panią Łagodzką argumentu o uprzedmiatawiającym w efekcie działaniu artysty, który traktując zwierzę jako tworzywo sprowadza życie do tego, co martwe.

Chciałabym jeszcze ustosunkować się do zarzutu, jaki pod moim adresem sformułował podczas debaty pan Dariusz Gzyra ze Stowarzyszenia Empatia - a który pani Łagodzka nazywa na swoim blogu (za panem Stapowiczem) najważniejszym głosem w dyskusji 

pan Gzyra zarzucił mi hipokryzję - że oto oburzam się na artystów, a resztę naszego nieciekawego świata, na który składają się rzeźnie, ubojnie, sklepy zoologiczne - akceptuję i nie mam nic przeciwko -

(nie wnikam, skąd pan Gzyra to wiedział, że nie mam nic przeciwko, bo poza wymianą kilku maili i dwoma bądź trzema krótkimi rozmowami telefonicznymi nie mieliśmy okazji szerzej wymienić poglądów) 

 pomijam również fakt, że jego "argument" z rzeczywistą, merytoryczną argumentacją nie ma nic wspólnego  - jest to tzw. argumentum ad personam - klasyczny chwyt z zakresu  schopenauerowskiej erystyki. Dla niezorientowanych erystyka to "sztuka doprowadzania sporów do korzystnego rozwiązania bez względu na prawdę materialną" (cyt. za Wiki). W argumentum ad presonam odnosimy się nie do postawionego problemu, ale atakujemy i staramy się zdyskredytować osobę, która problem wskazuje po to, by poprzez jej zdyskredytowanie zdyskredytować również samo zagadnienie

"argument" przypisujący mi hipokryzję jest niekonkluzywny – to znaczny nie ma z niego logicznego przejścia do tezy, że postawienie problemu granic wolności artystycznej było nieuzasadnione.

Świat pełen jest rzeczy złych i niewłaściwych – a ja - ponieważ od czegoś trzeba zacząć - w tym konkretnym momencie zadałam pytanie, czy zwierzę może być żywym tworzywem artysty – a pan Gzyra na nie nie odpowiedział. Może dlatego, ze podczas tej debaty nie mógł się zdecydować, kogo tak naprawdę jest obrońcą – zwierząt czy artystów.

Podsumowując:
przedmiotem debaty i samej dyskusji nie była „wyłącznie”  papuga, którą pan  Brzeziński potraktował jako „element” swojej instalacji, 
ale ogólna zasada, na podstawie której panuje w obszarze sztuki i poza nią na tego typu działania przyzwolenie,
zasada domagająca się zawieszenia oceny moralnej, zaprzestania stosowania kategorii „dobro” – „zło”, względem działań artystycznych oraz tej zasady zasadność.
I właśnie także dlatego, a nie tylko ze względu na samą papugę, chociaż ze względu na nią oczywiście przede wszystkim – wolałabym, aby debata nie odbywała się w tak dramatycznym kontekście. Mimo opieki weterynaryjnej i wszelkiej możliwej, jaką papudze zapewniono od momentu, kiedy znalazła się w przestrzeni wystawienniczej - zwierzę  zmarło w noc przed debatą.

Aktualnie, kiedy problem zaczyna nabierać przez to medialnych rumieńców – tylko czekać, jak Super Express zakrzyknie wielkim głosem: Zabili papugę w Muzeum! – w jałowych domniemywaniach na temat możliwych przyczyn śmierci zwierzęcia i w gorączkowym usiłowaniu zwalenia całej – a przynajmniej większej winy – na Czytelnię Sztuki, co świetnie jest widoczne w tekście pani Łagodzkiej, która posuwa się nawet do podania nieprawdziwych informacji, takich jak twierdzenie, że panu Brzezińskiemu nie chciano początkowo wypłacić honorarium – gdzieś rozmywa się i znika istota problemu.

A istotą problemu jest jednoznaczne określenie granic swobody twórczej ludzi, którzy przywykli nazywać siebie artystami – takie, które wyeliminuje możliwość tych działań w obszarze sztuki, w których człowiek zaczyna bawić się życiem, a efektem jego zabaw jest śmierć.