Dawno, dawno temu w pewnym
królestwie prowadzono przygotowania do wesela. Ponieważ żenił się następca
tronu, wszystko musiało być doskonałe, a
wciąż nie udawało się znaleźć godnych wydarzenia muzyków. Pałacowa orkiestra
nie była zła, ale dawno się już wszystkim znudziła. W końcu z odległego kraju
sprowadzono parę szarookich muzykantów – kobietę i mężczyznę. On grał na złotej
harmonijce, ona miała srebrny flet. O
ich muzyce mówiono, że jest seledynowa, chociaż nikt do końca nie wiedział, co
to znaczy. Ale podczas wesela roztańczone, radosne tony harmonijki urzekły
wszystkich gości. Króla zdziwiło jednak, że ze srebrnego fletu kobiety nie
wydobywa się żaden dźwięk. Kiedy uczta dobiegła końca monarcha stwierdził, że
zapłaci tylko mężczyźnie. Muzykanci odeszli. Jakiś czas potem na świat przyszło
pierwsze dziecko księcia i jego pięknej żony. Ponieważ wszyscy wciąż byli pod
wrażeniem harmonijkowych melodii, na uroczystość chrztu postanowiono zaprosić
szarookiego muzykanta. Przyszli oboje, ale tym razem kobieta usiadła z boku sali
– jej srebrny flet leżał zamknięty w czarnym, aksamitnym futerale. Mężczyzna zaczął
grać na harmonijce - ale nikt nie zwrócił
na niego uwagi. Goście wciąż rozmawiali, żartowali, zajadali ciastka, rzucali
się kawałkami tortu… Mężczyzna grał, gwar trwał, a rozdrażnienie gości rosło. Zdesperowany król podbiegł do muzyka. Ten
tylko wskazał oczami na swoją towarzyszkę. Król podszedł do niej, wypowiedział błagalne
słowa. Kobieta wstała, wyjęła srebrny flet i stanęła obok grajka. Jakby chłodna
fala spłynęła na biesiadników, którzy zastygli w skupieniu.
Po skończonej uroczystości muzykant powiedział królowi: „Czy
teraz rozumiesz? To ona tworzy ciszę, w której ja mogę grać.”
"Muzykanci", rzeźba Stanisława Pietrusa, jedna z moich ulubionych w Parku Śląskim (aka WPKiW). Więcej o rzeźbach: TUTAJ
Nie byłoby baśni, gdybym się nie wybrała na warsztaty Fundacji Napraw sobie miasto - dzięki! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz