Jeżeli nie ma Boga, to jakoś sobie poradzimy, ale jeśli nie ma prawdy, za którą można by umierać, zaczyna się hard core
*(z tej perspektywy sam Bóg okazuje się ostatecznie nie prawdą wcieloną, ale wcieleniem prawdy,
prawdą upostaciowioną, która nie stała się ciałem, ale Bogiem )
H. pisze: [człowiek] "(...) właściwe mu prawdziwe istnienie (...) ma i mieć może tylko w postaci zmagań o swą prawdę, o to, by samego siebie uczynić prawdziwym"
nie wiem, czemu mamy tak silną potrzebę by się sami przed sobą usprawiedliwiać z istnienia, by się wewnętrznie uzasadniać, by się w nieskończoność potwierdzać
pojawia się pytanie, czy prawda jest absolutem - chyba też nie jest, bo jej charakter zostaje wyznaczony właśnie przez naszą potrzebę usprawiedliwienia - to ona stanowi ostateczny punkt odniesienia, który wymusza na prawdzie jej istotową (a przy tym wtórną) absolutność - to, że prawda nie może być byle czym
bo przecież nie mogę umierać za byle co
jakie to trywialne: jeśli nie ma za co umierać, nie ma po co żyć
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz