… zaczęły się 1 września 2009 roku, kiedy razem z A. P.
poszłyśmy do katowickiej galerii Sektor na wernisaż „Sygnatur wojny”, zbiorczej
wystawy prezentującej prace współczesnych artystów, którzy podejmowali w nich temat
II wojny światowej. O dziwo – nie chodziło nawet o same instalacje, ale o
wykład Agnieszki Kłos – „pisarki, krytyczki sztuki, fotografki i
naukowczyni”[1] –
poświęcony kobiecej orkiestrze w Auschwitz.
Podczas wykładu powiedziała ona
(przytoczona wypowiedź nie jest dokładnym cytatem – prócz
jednego słowa),
że nie uświadamiała
sobie całkowicie tragedii obozowej orkiestry, której członkinie sukcesywnie wysyłane były do gazu i zastępowane przez następne, dopóki
sobie tego nie „rozrysowała”. A kiedy sobie rozrysowała, to wysyłanie i to zastępowanie,
to dramat ujawnił się jej w całej pełni.
To
„rozrysowywanie” mnie zmroziło. A.P.
zresztą też, dlatego po prostu sobie stamtąd poszłyśmy.
Ale ciągle o „rozrysowywaniu” nie potrafiłam zapomnieć.
Coś w tym było nie tak, że sama wiedza o tym, że kobiety z obozowej
orkiestry wysyłano na śmierć –
prelegentce nie wystarczyła. Że potrzebowała i że chciała jakiejś hiper- namacalności, żeby zrozumieć/uświadomić
sobie koszmar tamtego czasu.
To „rozrysowywanie” czyjejś śmierci
wydało mi się nie tylko wysoce niestosowne, bo pozbawione
jakiegoś bazowego szacunku,
ale miało też w sobie
cień drobiazgowej wiwisekcji, trochę niezdrowej fascynacji… tak jakby nie
chodziło o ukazanie zła, ale o to, by się nim nasycać.
Zło to zło – jest martwe i szare jak beton. Co tu dużo mówić
– jeśli ktoś kogoś wysyła do gazu, a potem pali w piecu – to jest to zło absolutne
i nie tylko nie wypada, ale nawet nie wolno go celebrować. Bo w tym „rozrysowywaniu”, wcale nie ujmujemy lepiej istoty zła –
przeciwnie, tracimy ją z oczu.
Tak bardzo, że nie widzimy już nic niestosownego nie tylko w
„rozrysowywaniu”, ale w posługiwaniu się figurą Auschwitz jako jeszcze jednym
środkiem służącym poetyckiej stylizacji. Bo nie umiem inaczej określić sformułowania „pasterka łąk odgrodzonych
drutem kolczastym”[2], jakie w
Wielkopolskim Słowniku Pisarek zawiera nota autorstwa Agnieszki Gajewskiej
poświęcona Agnieszce Kłos. Znajdziemy tam również stwierdzenie, że dla tej ostatniej „archiwum
Auschwitz to kolejne ważne miejsce na mapie jej wyobraźni”[3].
Przepraszam, ale zestawiać „Auschwitz” z „wyobraźnią” - w
moim przekonaniu - po prostu NIE WYPADA – bo śmierć ludzi, których tam
mordowano, była realna, nie wyobrażona.
Co to wszystko ma wspólnego ze sztuką współczesną? Mam wrażenie, że
„casus rozrysowywania” stanowi
pewną tendencję, którą dostrzec można w jej obszarze.
Jak tą tendencję zdefiniować?
Ponieważ - moim zdaniem -
wspólną bazą dla jej różnorodnych symptomów, a niejako i ich
gwarantem, jest deficyt wrażliwości, szacunku
i wyczucia oraz będąca konsekwencją tego braku skłonność do uprzedmiotawiania otoczenia
– na swój użytek [nawiązując
do Ericha Fromma, por. Anatomia ludzkiej destruktywności]
nazywam tą tendencję tendencją nekrofilityczną.
Jest bowiem ona swego
rodzaju tryumfem martwoty –
zarówno w wymiarze formalnym, ze względu na
uprzedmiatawiające podejście,
jak i tym dotyczącym
treści – tendencja nekrofilityczna nigdy nie afirmuje tego, co piękne,
szlachetne, wzniosłe i doskonałe – gardzi szczęściem i happy endem -
wyśmiewając i zaliczając je do sfery kiczu, ceni natomiast i fascynuje się złem, śmiercią,
kalectwem, cierpieniem, tym, co wynaturzone, ohydą i wszelkimi objawami upadku.
Przedstawiciele tej tendencji
1 1) jeśli ukazują prawdę – to tylko ten jej
fragment, który zaświadcza o brzydocie i nędznej kondycji świata i człowieka –
nigdy o jego heroizmie czy walce, w której się nie poddaje – choć przecież
również one mają rację bytu. Co więcej – zjawiskom bądź czynnościom neutralnym,
które nic same w sobie nie znaczą –
takim jak chociażby obieranie ziemniaków – nadają złowrogi charakter, sprawiając,
że zwykła radocha z robienia rzeczy po prostu - ulega skażeniu. Bo to, że
skrobię ziemniaki dla mojej rodziny – wbrew temu, co chciała wykazać pewna
artystka obierająca je w Zachęcie – nie jest jeszcze dowodem mojego poniżenia,
a może być wyrazem mojej miłości. Nie muszę obierać ziemniaków, by być
dyskryminowaną, tak jak fakt wykonywania tej czynności o dyskryminacji jeszcze
nie świadczy. [Problematyczność związana z powyższym dziełem sztuki nie ogranicza się – w moim przekonaniu - do zafałszowywania rzeczywistości, którego
źródło stanowi nieumiejętność odróżnienia przejawu od istoty, ale obejmuje również
fakt, że artysta najpierw tak interpretuje sytuację (tu: obieranie ziemniaków),
by przekonać odbiorców, że są tej
sytuacji ofiarami, a następnie sam siebie stawia w roli zbawcy, który z tej
własnoręcznie utkanej narracji-opresji ich wyzwala. Taką prometejską interpretację
znajdziemy w wypowiedzi profesor Marii Poprzęckiej, historyka sztuki, która o obieraniu ziemniaków
w Zachęcie powiedziała: „niejedna gospodyni domowa mogła poczuć się
usatysfakcjonowana, że to, co robi na co dzień, co jest jej udręką, może trafić
do narodowej instytucji kultury”[4]];
2 2)
jak pewien wampir z Mikołowa stawiają światu pesymistyczną
diagnozę, od której nie dopuszczają odwołania - w tym, co w człowieku podłe, każą
szukać ukojenia i usprawiedliwienia – tropią czy wręcz generują zło nie po to,
by się mu przeciwstawić, ale by było – zgodnie z zasadą samospełniającego się
proroctwa - potwierdzeniem przyjętych
przez nich a priori założeń. O artyście,
którego jedno z dzieł polegało
na tym, że prostytutkom uzależnionym od narkotyków zapłacił równowartość
„działki" heroiny po to, by móc wytatuować na ich plecach fragment linii prostej - Łukasz Białkowski, krytyk, w tekście
opublikowanym w portalu Obieg, napisał:
„bynajmniej nie popełnia (on) swoich grzechów po to, żeby wziąć za nie wyłączną odpowiedzialność. Wręcz przeciwnie, pokazuje jak wszyscy - razem z piszącym te słowa - jesteśmy w nie uwikłani. Kiedy wynajął 10 kubańskich mężczyzn, żeby za 20 dolarów masturbowali się przed kamerami, zrobił to - nie ma co ukrywać - dla nas. (…) Oczywiście, w pełni zdaje sobie sprawę, że dyskomfort (bo trudno mówić o „wyrzutach sumienia" w tej drobnomieszczańskiej epoce), to maksymalna reakcja. Uczestnicy przedstawienia zwanego zinstytucjonalizowaną sztuką nie mogą sobie pozwolić na więcej”[5].
„bynajmniej nie popełnia (on) swoich grzechów po to, żeby wziąć za nie wyłączną odpowiedzialność. Wręcz przeciwnie, pokazuje jak wszyscy - razem z piszącym te słowa - jesteśmy w nie uwikłani. Kiedy wynajął 10 kubańskich mężczyzn, żeby za 20 dolarów masturbowali się przed kamerami, zrobił to - nie ma co ukrywać - dla nas. (…) Oczywiście, w pełni zdaje sobie sprawę, że dyskomfort (bo trudno mówić o „wyrzutach sumienia" w tej drobnomieszczańskiej epoce), to maksymalna reakcja. Uczestnicy przedstawienia zwanego zinstytucjonalizowaną sztuką nie mogą sobie pozwolić na więcej”[5].
(Zaraz zaraz, chwileczkę – mnie proszę nie wliczać. Moja skala reakcji (zresztą nie tylko moja) jest nieco inna. Ja –
choć również uczestnik sztuki zinstytucjonalizowanej - robię to, na co wbrew pozorom wciąż mogę sobie
pozwolić – NIE ZGADZAM SIĘ. I myślę, że nie tylko ja jedna)
Zdumiewająca jest – chyba nawet bardziej od
działań artysty – właśnie ta pewność co do tego, że innej drogi nie ma, zawarta
w przywołanym wyżej cytacie, to trącące
nieco masochizmem pławienie się w fakcie „uwikłania” w zło, „drobnomieszczańskości”, tym bardziej podejrzane, że przyjęte bez walki.
A wystarczyło wystawę artysty zbojkotować.
3 3)
epatują obrazami cierpienia – jak artystka,
która sfilmowała zabijanie konia w rzeźni, albo inna, która z okazji Euro i
palenia psów na Ukrainie namalowała płonącego psa - ale nie szukają ani nie proponują sposobów,
jakimi można byłoby je uleczyć albo im zapobiec – przez co ranią najbardziej wrażliwych i
przyczyniają się do ich zobojętnienia. Bo przecież na tych, którzy to
cierpienie wyrządzają i tak to nie zrobi
wrażenia. Podobnie jak na samych twórcach, którzy nie tylko się temu cierpieniu
przyglądają, ale jeszcze w jakiś sposób na nim pasożytują, kreując z niego swoją sztukę. Ich dzieła to nic
innego jak rozsadniki martwoty, w których jak w zwierciadłach odbija się
zwielokrotnione i wzmocnione zło – tak, że zaczyna się wydawać, że jest go
więcej, niż jest i że jest nieco bardziej naturalne niż to, co złem nie jest;
Podsumowując – przedstawiciele tendencji nekrofilitycznej w
obszarze sztuki współczesnej to ci,
którzy snują narrację zakłamującą rzeczywistość, sprowadzając ją wyłącznie do
tego, co złe, którym trochę za bardzo zależy, by odebrać człowiekowi dumę,
szacunek do samego sobie i nadzieję. Kuszą go złem jako wygodną formą
usprawiedliwienia i z jakiegoś powodu woleliby, aby nie pamiętał, że w każdej
chwili – bez względu na wszystko – może powiedzieć „nie”. To ci, którzy w sumie
nie wiadomo czemu strasznie boją się
przyznać, że człowiek jest zdolny do wszystkiego – tak do zła, jak i do tego,
co dobre.
Na szczęście tendencja nekofilityczna sztuki współczesnej nie wyczerpuje. Ale nie ma co ukrywać, że jest.
[1]
Wielkopolski Słownik Pisarek, nota poświęcona Agnieszce Kłos autorstwa
Agnieszki Gajewskiej http://pisarki.wikia.com/wiki/Agnieszka_K%C5%82os
[2] Wielkopolski
Słownik Pisarek, nota poświęcona Agnieszce Kłos autorstwa Agnieszki Gajewskiej http://pisarki.wikia.com/wiki/Agnieszka_K%C5%82os
[3] Wielkopolski
Słownik Pisarek, nota poświęcona Agnieszce Kłos autorstwa Agnieszki Gajewskiej http://pisarki.wikia.com/wiki/Agnieszka_K%C5%82os
[4] Wywiad z
prof. Marią Poprzęcką Grzegorza Sroczyńskiego „Dobre, bo boli”, Wysokie Obcasy,
nr 43, sobota, 27 października 2012r.
[5] Łukasz
Białkowski, 111 + 1 nieczyste zagranie Santiago Sierry; http://www.obieg.pl/recenzje/11628
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz