wtorek, 13 listopada 2012

Moje problemy ze sztuką współczesną…



… zaczęły się 1 września 2009 roku, kiedy razem z A. P. poszłyśmy do katowickiej galerii Sektor na wernisaż „Sygnatur wojny”, zbiorczej wystawy prezentującej prace współczesnych artystów, którzy podejmowali w nich temat II wojny światowej. O dziwo – nie chodziło nawet o same instalacje, ale o wykład Agnieszki Kłos – „pisarki, krytyczki sztuki, fotografki i naukowczyni”[1] – poświęcony kobiecej orkiestrze w Auschwitz. 

Podczas wykładu powiedziała ona
(przytoczona wypowiedź nie jest dokładnym cytatem – prócz jednego słowa),
że nie uświadamiała  sobie całkowicie tragedii obozowej orkiestry, której  członkinie sukcesywnie wysyłane były  do gazu i zastępowane przez następne, dopóki sobie tego nie „rozrysowała”. A kiedy sobie rozrysowała, to wysyłanie i to zastępowanie, to dramat ujawnił się jej w całej pełni.

 To „rozrysowywanie”  mnie zmroziło. A.P. zresztą też, dlatego po prostu sobie stamtąd poszłyśmy.

Ale ciągle o „rozrysowywaniu” nie potrafiłam zapomnieć.

Coś w tym było nie tak, że sama wiedza o tym, że kobiety z obozowej orkiestry wysyłano na  śmierć – prelegentce nie wystarczyła. Że potrzebowała i że chciała jakiejś hiper- namacalności, żeby zrozumieć/uświadomić sobie koszmar tamtego czasu.

To „rozrysowywanie” czyjejś śmierci

wydało mi się nie tylko wysoce niestosowne, bo pozbawione jakiegoś bazowego szacunku,
ale miało też  w sobie cień drobiazgowej wiwisekcji, trochę niezdrowej fascynacji… tak jakby nie chodziło o ukazanie zła, ale o to, by się nim nasycać.

Zło to zło – jest martwe i szare jak beton. Co tu dużo mówić – jeśli ktoś kogoś wysyła do gazu, a potem pali w piecu – to jest to zło absolutne i nie tylko nie wypada, ale nawet nie wolno go celebrować. Bo w  tym „rozrysowywaniu”, wcale nie ujmujemy lepiej istoty zła – przeciwnie, tracimy ją z oczu.

Tak bardzo, że nie widzimy już nic niestosownego nie tylko w „rozrysowywaniu”, ale w posługiwaniu się figurą Auschwitz jako jeszcze jednym środkiem służącym poetyckiej stylizacji. Bo nie umiem inaczej określić  sformułowania „pasterka łąk odgrodzonych drutem kolczastym”[2], jakie w Wielkopolskim Słowniku Pisarek zawiera nota autorstwa Agnieszki Gajewskiej poświęcona  Agnieszce Kłos. Znajdziemy tam również  stwierdzenie, że dla tej ostatniej „archiwum Auschwitz to kolejne ważne miejsce na mapie jej wyobraźni”[3].

Przepraszam, ale zestawiać „Auschwitz” z „wyobraźnią” - w moim przekonaniu - po prostu NIE WYPADA – bo śmierć ludzi, których tam mordowano, była realna, nie wyobrażona.

Co to wszystko ma wspólnego ze sztuką współczesną? Mam wrażenie, że „casus rozrysowywania”  stanowi pewną  tendencję,  którą dostrzec można w jej obszarze.

Jak tą tendencję zdefiniować?

Ponieważ - moim zdaniem -
wspólną bazą dla jej różnorodnych symptomów, a niejako i ich gwarantem, jest  deficyt wrażliwości, szacunku i wyczucia oraz będąca konsekwencją tego braku skłonność  do uprzedmiotawiania otoczenia
  – na swój użytek [nawiązując do Ericha  Fromma, por. Anatomia ludzkiej destruktywności] nazywam tą tendencję tendencją  nekrofilityczną.

 Jest bowiem ona swego rodzaju tryumfem  martwoty – 

zarówno w wymiarze formalnym, ze względu na uprzedmiatawiające podejście,

 jak i tym dotyczącym treści – tendencja nekrofilityczna nigdy nie afirmuje tego, co piękne, szlachetne, wzniosłe i doskonałe – gardzi szczęściem i happy endem - wyśmiewając i zaliczając je do sfery kiczu, ceni  natomiast i fascynuje się złem, śmiercią, kalectwem, cierpieniem, tym, co wynaturzone, ohydą i wszelkimi objawami upadku. 

Przedstawiciele tej tendencji
1    1)      jeśli ukazują prawdę – to tylko ten jej fragment, który zaświadcza o brzydocie i nędznej kondycji świata i człowieka – nigdy o jego heroizmie czy walce, w której się nie poddaje – choć przecież również one mają rację bytu. Co więcej – zjawiskom bądź czynnościom neutralnym, które nic  same w sobie nie znaczą – takim jak chociażby obieranie ziemniaków – nadają złowrogi charakter, sprawiając, że zwykła radocha z robienia rzeczy po prostu - ulega skażeniu. Bo to, że skrobię ziemniaki dla mojej rodziny – wbrew temu, co chciała wykazać pewna artystka obierająca je w Zachęcie – nie jest jeszcze dowodem mojego poniżenia, a może być wyrazem mojej miłości. Nie muszę obierać ziemniaków, by być dyskryminowaną, tak jak fakt wykonywania tej czynności o dyskryminacji jeszcze nie świadczy. [Problematyczność związana z powyższym dziełem sztuki  nie ogranicza się – w moim przekonaniu -  do zafałszowywania rzeczywistości, którego źródło stanowi nieumiejętność odróżnienia przejawu od istoty, ale obejmuje również fakt, że artysta najpierw tak interpretuje sytuację (tu: obieranie ziemniaków), by przekonać  odbiorców, że są tej sytuacji ofiarami, a następnie sam siebie stawia w roli zbawcy, który z tej własnoręcznie utkanej narracji-opresji ich wyzwala. Taką prometejską interpretację znajdziemy w wypowiedzi profesor Marii Poprzęckiej,  historyka sztuki, która o obieraniu ziemniaków w Zachęcie powiedziała: „niejedna gospodyni domowa mogła poczuć się usatysfakcjonowana, że to, co robi na co dzień, co jest jej udręką, może trafić do narodowej instytucji kultury”[4]];

2   2)      jak pewien wampir z Mikołowa stawiają światu pesymistyczną diagnozę, od której nie dopuszczają odwołania - w tym, co w człowieku podłe, każą szukać ukojenia i usprawiedliwienia – tropią czy wręcz generują zło nie po to, by się mu przeciwstawić, ale by było – zgodnie z zasadą samospełniającego się proroctwa -  potwierdzeniem przyjętych przez nich a priori założeń. O artyście, którego jedno  z dzieł  polegało  na tym, że prostytutkom uzależnionym od narkotyków zapłacił równowartość „działki" heroiny po to, by móc wytatuować na ich plecach fragment linii prostej  - Łukasz Białkowski, krytyk, w tekście opublikowanym w portalu Obieg, napisał:
„bynajmniej nie popełnia (on) swoich grzechów po to, żeby wziąć za nie wyłączną odpowiedzialność. Wręcz przeciwnie, pokazuje jak wszyscy - razem z piszącym te słowa - jesteśmy w nie uwikłani. Kiedy wynajął 10 kubańskich mężczyzn, żeby za 20 dolarów masturbowali się przed kamerami, zrobił to - nie ma co ukrywać - dla nas.  (…) Oczywiście, w pełni zdaje sobie sprawę, że dyskomfort (bo trudno mówić o „wyrzutach sumienia" w tej drobnomieszczańskiej epoce), to maksymalna reakcja. Uczestnicy przedstawienia zwanego zinstytucjonalizowaną sztuką nie mogą sobie pozwolić na więcej”[5]. 

(Zaraz zaraz, chwileczkę  – mnie proszę nie wliczać. Moja skala reakcji  (zresztą nie tylko moja) jest nieco inna. Ja – choć również uczestnik sztuki zinstytucjonalizowanej -  robię to, na co wbrew pozorom wciąż mogę sobie pozwolić – NIE ZGADZAM SIĘ. I myślę, że nie tylko ja jedna)
Zdumiewająca jest – chyba nawet bardziej od działań artysty – właśnie ta pewność co do tego, że innej drogi nie ma, zawarta w przywołanym wyżej cytacie,   to trącące nieco masochizmem pławienie się w fakcie „uwikłania”  w zło, „drobnomieszczańskości”,  tym bardziej podejrzane, że przyjęte bez walki. A wystarczyło wystawę artysty zbojkotować.

3     3)      epatują obrazami cierpienia – jak artystka, która sfilmowała zabijanie konia w rzeźni, albo inna, która z okazji Euro i palenia psów na Ukrainie namalowała płonącego psa  - ale nie szukają ani nie proponują sposobów, jakimi można byłoby je uleczyć albo im zapobiec  – przez co ranią najbardziej wrażliwych i przyczyniają się do ich zobojętnienia. Bo przecież na tych, którzy to cierpienie wyrządzają  i tak to nie zrobi wrażenia. Podobnie jak na samych twórcach, którzy nie tylko się temu cierpieniu przyglądają, ale jeszcze w jakiś sposób na nim pasożytują, kreując  z niego swoją sztukę. Ich dzieła to nic innego jak rozsadniki martwoty, w których jak w zwierciadłach odbija się zwielokrotnione i wzmocnione zło – tak, że zaczyna się wydawać, że jest go więcej, niż jest i że jest nieco bardziej naturalne niż to, co złem nie jest;

Podsumowując – przedstawiciele tendencji nekrofilitycznej w obszarze sztuki współczesnej  to ci, którzy snują narrację zakłamującą rzeczywistość, sprowadzając ją wyłącznie do tego, co złe, którym trochę za bardzo zależy, by odebrać człowiekowi dumę, szacunek do samego sobie i nadzieję. Kuszą go złem jako wygodną formą usprawiedliwienia i z jakiegoś powodu woleliby, aby nie pamiętał, że w każdej chwili – bez względu na wszystko – może powiedzieć „nie”. To ci, którzy w sumie nie wiadomo czemu  strasznie boją się przyznać, że człowiek jest zdolny do wszystkiego – tak do zła, jak i do tego, co dobre.

Na szczęście tendencja nekofilityczna sztuki współczesnej nie wyczerpuje. Ale nie ma co ukrywać, że jest.


[1] Wielkopolski Słownik Pisarek, nota poświęcona Agnieszce Kłos autorstwa Agnieszki Gajewskiej http://pisarki.wikia.com/wiki/Agnieszka_K%C5%82os
[2] Wielkopolski Słownik Pisarek, nota poświęcona Agnieszce Kłos autorstwa Agnieszki Gajewskiej http://pisarki.wikia.com/wiki/Agnieszka_K%C5%82os
[3] Wielkopolski Słownik Pisarek, nota poświęcona Agnieszce Kłos autorstwa Agnieszki Gajewskiej http://pisarki.wikia.com/wiki/Agnieszka_K%C5%82os
[4] Wywiad z prof. Marią Poprzęcką Grzegorza Sroczyńskiego „Dobre, bo boli”, Wysokie Obcasy, nr 43, sobota, 27 października 2012r.
[5] Łukasz Białkowski, 111 + 1 nieczyste zagranie Santiago Sierry; http://www.obieg.pl/recenzje/11628

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz