w slumsach Kalkuty jesteś tak samo blisko lub daleko od oświecenia jak w Rudzie Śląskiej czy gdziekolwiek indziej
jeżeli myślisz, że warunkiem koniecznym oświecenia jest wyjazd do Indii
omotanie się sari
bindi na czole
pomarańczowe szaty
wstąpienie do klasztoru
znalezienie guru
i to koniecznie w Benares
jesteś tylko konsumentem sacrum
uwiedzionym przez atrybuty
*atrybutami stają rekwizyty, kiedy zaczyna się je traktować jako realne bardziej niż sam cel, któremu pierwotnie miały służyć
atrybutem staje się Biblia, kiedy się jej nie czyta, ale się ją oprawia w złoto*
czym różni się uwielbienie uczniów dla guru od namiętnego oddania fanów muzyków, gwiazd filmowych, sportowców
fascynacja, jaką słuchaczki Radia Maryja otaczają Ojca Dyrektora jest dokładnie tym samym, czego doświadczał Jim Morrison
dlatego właśnie treść nie ma znaczenia
treść jest partykularna (uwarunkowana momentem historycznym i środowiskowym właściwym każdej jednostce) - schemat, który ją organizuje - uniwersalny
treść jest tym, co zazwyczaj wybiera się świadomie, schemat pozostaje niezauważony
fan jest bałwochwalcą, który wyrzeka się siebie
mentalnym uciekinierem, który wierzy, że lepiej być kimś innym
może nawet być człowiekiem, który głęboko u podstaw gardzi sobą
w stwierdzeniu amerykańskiego studenta chińskiej szkoły Shaolin: "chcę być jak Jackie Chan, bo on był szanowany" (dokument "Prawdziwy klasztor Shaolin" vod) ukryta jest supozycja, że będąc sobą szanowany być nie może
a przecież w sumie nie chodzi o Jackie Chana, a o mistrzostwo, które osiągnął - Jakie Chan jest idolem nie dlatego, że jest Jackiem Chanem, ale ponieważ jest uosobieniem (niejako atrybutem) jakiejś formy doskonałości - on sam nie ma tu żadnego znaczenia - doskonałość nie jest Jackiem Chanem - on jest tylko jej egzemplifikacją (pewne rzeczy się nie zmienają hehe - filozofia w moim wydaniu nadal jest totalitarna)
gdyby amerykański student zrozumiał, że to, co podziwia u Chana to doskonałość, może odłożyłby nunczako i zająłby się kaligrafią - w jego przypadku doskonałość została zastąpiona atrybutem, przez który się wyrażała
(niektórzy podziwiając grację kota zaczynają naśladować jego ruchy, inni przypinają sobie pazury, wąsy i ogon [por. animalne kulty ludów pierwotnych], jeszcze inni mogą zauważyć, że kot nie stara się być nikim poza samym sobą, dlatego tak świetnie mu to wychodzi)
nie zatem samo dążenie do odwzorowania jest złe, błąd rodzi się na poziomie określenia tego, co wzbudziło naszą fascynację i sposobu, w jaki chcemy się do niego zbliżyć
atrybutem/rekwizytem staje się zawsze to, co konkretne: nunczako, relikwiarz ze szczątkami świętego... ale też perfekcyjne posługiwanie się nunczako
cała nasza kultura notorycznie myli atrybuty z tym, czego są reprezentacją
gdyby amerykański student poczytał Platona mógłby powiedzieć: "chcę osiągnąć mistrzostwo, jak Jackie Chan" - i nie musiałby rezygnować ani z Jackiego Chana (który być może nie byłby mu już do niczego potrzebny), ani z siebie.
fanem można się zatem stać ze względu na źle ukierunkowany podziw, kiedy nie zauważamy, że w doskonałym posługiwaniu się nunczako nie chodzi ani o nunczako, ani o posługiwanie się nunczako, tylko o to, że coś się robi dobrze
jest jeszcze inny wymiar bycia fanem:
fan jako ostatnie stadium realizacji odwiecznego marzenia ludzkości o tym, aby ktoś wreszcie przejął kontrolę i było jak trzeba - i ostatecznie bez znaczenia jest, czy będzie to dj na Mayday czy Mesjasz
oddać się na pastwę tego, co pomyliliśmy z doskonałością - cel chwalebny, konsekwencje zawsze te same
co ciekawe, idolami zostają ci, którzy nikogo nie naśladują - najwyżej czerpią twórczą inspirację, bo oczywiście nihil novi itd...
paradoks bycia fanem polega na tym, że gdyby wiernie naśladował swojego idola, to by go nie naśladował - ale idol pada również ofiarą procesu atrybucji - fani przejmują tylko rekwizyty - okulary, fryzurę, design
i dlatego na zawsze pozostają fanami
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz