kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem, około cztero-, maksymalnie pięcioletnim, sypiałam w dużym pokoju w domu moich dziadków. Pokój służył również do przyjmowania gości. Pewnej nocy miałam tam straszny sen - pamiętam, że obudziłam się krzycząc: "pająk, pająk". Płakałam i moja babcia musiała mnie długo uspokajać.
Śniło mi się, że jestem w naszym ogrodzie, stoję tuż obok pomalowanej na zielono ławki i patrzę na pajęczynę, którą pająk rozsnuł pomiędzy nią a krzakiem agrestu. Siedzący na jej środku nieruchomo owad jest czarny i napawa mnie przerażeniem. Strasznie się boję, ale nie odchodzę. Postanawiam pająka przekonać do siebie, bo wydaje mi się, że jeśli go sobie zjednam, że jeśli pająk mnie polubi, to ja przestanę się go bać. Równocześnie staram się wmówić sobie, że pająk jest całkiem fajny i że trzeba go zacząć lubić, chociaż czuję, że wcale tego nie chcę. Lekko odrętwiała od tego wewnętrznego przymusu łapię jakąś muchę i chcę ją pająkowi wrzucić w pajęczynę, zbliżam się, a wtedy pająk skacze mi na twarz.
Teraz mam trzydzieści lat i zaczynam powoli rozumieć, że w relacjach z ludźmi nie zawsze problem leży we mnie i po mojej stronie, że nie zawsze, jeżeli koś mnie nie lubi, to ja jestem za to odpowiedzialna i że nie zawsze mam obowiązek za wszelką cenę starać się, żeby ten ktoś polubił mnie i przestał działać na moją niekorzyść.
Niektórzy ludzie po prostu są nieżyczliwi, fałszywi, złośliwi i wredni
(i aktualnie nie interesuje mnie, dlaczego - na ile wynika to z ich zaburzonego poczucia własnej wartości, z tchórzostwa, z okrucieństwa - bo wiedza o przyczynach niczego nie zmienia. Bardzo często te osoby są w jakimś stopniu świadome, że ich zachowanie nie stanowi adekwatnej reakcji na stan faktyczny, a mimo to nie starają się go modyfikować. Przeciwnie - zgodnie ze złotym prawem dysonansu poznawczego - odpowiedzialnością za wszelkie czynione przez siebie zło obarczają tych, którym robią krzywdę. Jedna z takich osób powiedziała mi kiedyś: "byłam dla ciebie niemiła, bo czułam się przez ciebie zagrożona". Tak więc - zgodnie z tą pokrętną logiką - sama jestem sobie winna, bo będąc sobą, niejako "zmusiłam" ją do "bycia niemiłą";
pewien mój były, kiedy nasz dziesięcioletni związek dobiegał końca, rzekł do mnie:
"wiesz, nigdy nie staję po twojej stronie, ponieważ za bardzo ci zazdroszczę"
kompletnie zbita z tropu powiedziałam wtedy: "ale jak to? ale czego mi zazdrościsz?"
nie odpowiedział - dziś, po trzech latach usilnego zastanawiania się, o co mu mogło chodzić, myślę, że w pierwszej kolejności zazdrościł mi tego, że ja nie zazdrościłam jemu
dodatkowy wniosek z powyższej dygresji jest taki, że jakikolwiek pozytywny odruch wobec takich osób - próba wyjaśnienia bądź załagodzenia sytuacji - tym bardziej nas w oczach tamtych "pogrąża"
- nie tylko dlatego, że zinterpretują nasze zachowanie w kategoriach własnej przewrotności (to J.R.R. napisał, że prawda miewa skrzywione oblicze, kiedy patrzą na nią fałszywe oczy i ta zasada obowiązuje nadal), ale ponieważ nie ma dla nich nic groźniejszego niż brak podłości z naszej strony - który jeszcze bardziej obnaża nędzę ich własnego zła. Tacy ludzi będą robić wszystko, żeby nas sprowokować do odwetu, do skorzystania z szerokiego asortymentu zakulisowych działań, którymi sami się posługują (kłamstwa, obmowy, donoszenia, sabotażu, pogardliwego wyśmiewania, lekceważenia, drobnych szpileczek złośliwości) - po to, żebyśmy stali się tacy jak oni - wtedy przyjmą nas z otwartymi rękami, wtedy już nie będziemy zagrożeniem. I właśnie dlatego trzeba się tego wystrzegać, chociaż nie zawsze się to udaje. Ostatecznym celem ludzi podłych nie jest tak naprawdę skrzywdzenie nas, ale zmuszenie do rewanżu - podłość o niczym innym nie marzy jak o tym, by odpowiedzieć jej podłością i usprawiedliwić tym samym jej własne zło
(pewnie z tego powodu Nietsche, wytrawny tropiciel resentymentu, pisał, że ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem)
co ciekawe, ludzie, którzy czynią zło najczęściej usprawiedliwiają się złem innych - tak jakby to, że inni robią coś złego, niwelowało ich własne. Kiedy zwróciłam uwagę, że wykorzystywanie zwierząt - żywych bądź martwych, zabitych na życzenie artysty (tak było ze zwierzętami, z których Katarzyna Kozyra zrobiła swoją osławioną piramidę) - w obszarze sztuki współczesnej (por. bio-art) budzi istotne wątpliwości natury moralnej, pewien artysta, który posłużył się papugą jako "elementem" swojej instalacji - zadał mi pytanie, czy jem mięso. Tak - jem mięso. Tylko że to nie ma nic wspólnego z poruszaną kwestią - poza odwróceniem od niej uwagi. Pewnie - w zamierzeniu rozmówcy - miało mi się zrobić wstyd z powodu własnej hipokryzji i miałam się zacząć tłumaczyć albo uciec z "nomen omen" pokulonym ogonem. Albo może powinnam porozumiewawczo uśmiechnąć się do pana artysty i zawrzeć niemy pakt, w imię którego on nie wypominałby mi więcej mojej mięsożerności, a ja przymknęłabym oczy na jego wątpliwą akcję z papugą.
Nic z tego.
Jedzenie mięsa nie jest może dobre, ale nie odbiera mi prawa do nazwania i przeciwstawienia się złu innych, tak jak ja nie zabraniam innym zwrócenia uwagi mnie. Po prostu.
Czy z tego powodu, że nie wszystko, co w życiu robię, jest właściwe, nie mam prawa zareagować, jeżeli widzę, że dzieje się coś nie tak?
Cała perfidia taktyki "usprawiedliwiam moje zło szantażując cię twoim" polega na tym, że wykorzystuje nasz lęk (także przed ujawnieniem) i wstyd związany ze wszystkim, co w naszym życiu zrobiliśmy nie tak. Zło żeruje nie tyle nawet na naszych niegodziwościach, ale na naszym poczuciu winy z nimi związanych - paradoksalnie - im bardziej ktoś jest wrażliwy, im więcej od siebie wymaga i im bardziej przeżywa swoje błędy, tym bardziej będzie podatny na powyższą manipulację
Pojawia się pytanie, czy faktycznie trzeba się wstydzić tego, co zrobiliśmy źle?
To trochę jak z defekacją - każdemu się czasem zdarza - ale jeśli poczuwasz się do swojej kupy i sprzątasz po sobie - nie ma problemu - wstyd powinien zacząć się dopiero wtedy, kiedy nie chcemy się przyznać do własnego shitu i wziąć za niego odpowiedzialności)
wracając do głównej myśli:
ludzi, którzy są nieżyczliwi, fałszywi, złośliwi i wredni
nie ma sensu zjednywać sobie życzliwością, byciem fair, otwartością czy tak zachwalanym przez psychologów "straight talk", czyli mówieniem wprost o tym, co się dzieje
przeciwnie - skutek może być odwrotny od zamierzonego - ci nieżyczliwi, złośliwi, fałszywi i wredni nie tylko tego nie docenią, ale tym bardziej nas znienawidzą
zła nie sposób przekupić, oswoić, obłaskawić - nie można go też naprawić z zewnątrz
zło - mogłoby się naprawić wyłącznie samo, od środka
być może istota zła polega właśnie na tym, że tego nie potrafi - ten defekt, który jest źródłem zła to niezdolność do przemiany, do zobaczenia własnego shitu - ta osławiona ślepota zła polega na tym, że
zło nie rozumie że jest złem - gdyby zrozumiało, że jest złem, paradoksalnie przestałoby nim być
właśnie dlatego proces przemiany zaczyna się od akceptacji
również opcja kolaboracji ze złem - na którą decyduje się wielu tych, którzy nie są ślepi
nie jest godna polecenia -
ta cicha zgoda na zło, to mówienie "nic się takiego nie stało", "nie jest aż tak źle"
wiąże się z zakłamaniem siebie, z powolnym duchowym samozatruciem
jeżeli w zamian za ofiarę z siebie, za rezygnację z prawa do odczuwania wstrętu, do tego, że coś się nam nie podoba i do mówienia o tym głośno
liczysz na wdzięczność czy lojalność ze strony zła
srodze się zawiedziesz - zło nie doceni twoich wysiłków, zło się tobą posłuży, wykorzysta i bez skrupułów cię sprzeda, jeśli tylko poczuje się odrobinę zagrożone
z tym, co złe, nie sposób nawiązać żadnej relacji - zło jest jak gładki, obły przedmiot, w którym nie ma żadnego pęknięcia, żadnej szczeliny, żadnej szansy - o złych ludziach mówi się czasem, że to "beton"
zło jest tym, co niezmienne - to jedno jest pewne - bez względu na to, jak się wobec zła zachowamy ono zawsze zachowa się tak samo.
W naszym spotkaniu ze złem (ani w tym poście) tak naprawdę nie chodzi o zło - ale o nas,
o to, aby spotkanie nas nie okaleczyło
co zatem zrobić, jeśli nie możesz wyminąć pajęczyny i pająka i pójść swoją drogą?
Jeśli więc trafiasz do Piekła wtedy tak jak w Boskiej komedii
porzuć wszelką nadzieję,
że zło odmienisz albo uleczysz
nie miej złudzeń
i nie bój się, że coś utracisz, jeśli powiesz złu "nie",
nawet, jeśli w konsekwencji będziesz osamotniony,
to zawsze pozostaje pytanie, czy warto być z tymi, którzy świadomie zaprzedali siebie
albo w ogóle nie rozumieją o co chodzi
dając sobie prawo do powiedzenia złu "nie",
do tego, że coś może ci się nie podobać,
wbrew pozorom nie tracisz nic
albo inaczej:
mówiąc złu "nie"
tracisz pozory i zachowujesz siebie
Śniło mi się, że jestem w naszym ogrodzie, stoję tuż obok pomalowanej na zielono ławki i patrzę na pajęczynę, którą pająk rozsnuł pomiędzy nią a krzakiem agrestu. Siedzący na jej środku nieruchomo owad jest czarny i napawa mnie przerażeniem. Strasznie się boję, ale nie odchodzę. Postanawiam pająka przekonać do siebie, bo wydaje mi się, że jeśli go sobie zjednam, że jeśli pająk mnie polubi, to ja przestanę się go bać. Równocześnie staram się wmówić sobie, że pająk jest całkiem fajny i że trzeba go zacząć lubić, chociaż czuję, że wcale tego nie chcę. Lekko odrętwiała od tego wewnętrznego przymusu łapię jakąś muchę i chcę ją pająkowi wrzucić w pajęczynę, zbliżam się, a wtedy pająk skacze mi na twarz.
Teraz mam trzydzieści lat i zaczynam powoli rozumieć, że w relacjach z ludźmi nie zawsze problem leży we mnie i po mojej stronie, że nie zawsze, jeżeli koś mnie nie lubi, to ja jestem za to odpowiedzialna i że nie zawsze mam obowiązek za wszelką cenę starać się, żeby ten ktoś polubił mnie i przestał działać na moją niekorzyść.
Niektórzy ludzie po prostu są nieżyczliwi, fałszywi, złośliwi i wredni
(i aktualnie nie interesuje mnie, dlaczego - na ile wynika to z ich zaburzonego poczucia własnej wartości, z tchórzostwa, z okrucieństwa - bo wiedza o przyczynach niczego nie zmienia. Bardzo często te osoby są w jakimś stopniu świadome, że ich zachowanie nie stanowi adekwatnej reakcji na stan faktyczny, a mimo to nie starają się go modyfikować. Przeciwnie - zgodnie ze złotym prawem dysonansu poznawczego - odpowiedzialnością za wszelkie czynione przez siebie zło obarczają tych, którym robią krzywdę. Jedna z takich osób powiedziała mi kiedyś: "byłam dla ciebie niemiła, bo czułam się przez ciebie zagrożona". Tak więc - zgodnie z tą pokrętną logiką - sama jestem sobie winna, bo będąc sobą, niejako "zmusiłam" ją do "bycia niemiłą";
pewien mój były, kiedy nasz dziesięcioletni związek dobiegał końca, rzekł do mnie:
"wiesz, nigdy nie staję po twojej stronie, ponieważ za bardzo ci zazdroszczę"
kompletnie zbita z tropu powiedziałam wtedy: "ale jak to? ale czego mi zazdrościsz?"
nie odpowiedział - dziś, po trzech latach usilnego zastanawiania się, o co mu mogło chodzić, myślę, że w pierwszej kolejności zazdrościł mi tego, że ja nie zazdrościłam jemu
dodatkowy wniosek z powyższej dygresji jest taki, że jakikolwiek pozytywny odruch wobec takich osób - próba wyjaśnienia bądź załagodzenia sytuacji - tym bardziej nas w oczach tamtych "pogrąża"
- nie tylko dlatego, że zinterpretują nasze zachowanie w kategoriach własnej przewrotności (to J.R.R. napisał, że prawda miewa skrzywione oblicze, kiedy patrzą na nią fałszywe oczy i ta zasada obowiązuje nadal), ale ponieważ nie ma dla nich nic groźniejszego niż brak podłości z naszej strony - który jeszcze bardziej obnaża nędzę ich własnego zła. Tacy ludzi będą robić wszystko, żeby nas sprowokować do odwetu, do skorzystania z szerokiego asortymentu zakulisowych działań, którymi sami się posługują (kłamstwa, obmowy, donoszenia, sabotażu, pogardliwego wyśmiewania, lekceważenia, drobnych szpileczek złośliwości) - po to, żebyśmy stali się tacy jak oni - wtedy przyjmą nas z otwartymi rękami, wtedy już nie będziemy zagrożeniem. I właśnie dlatego trzeba się tego wystrzegać, chociaż nie zawsze się to udaje. Ostatecznym celem ludzi podłych nie jest tak naprawdę skrzywdzenie nas, ale zmuszenie do rewanżu - podłość o niczym innym nie marzy jak o tym, by odpowiedzieć jej podłością i usprawiedliwić tym samym jej własne zło
(pewnie z tego powodu Nietsche, wytrawny tropiciel resentymentu, pisał, że ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem)
co ciekawe, ludzie, którzy czynią zło najczęściej usprawiedliwiają się złem innych - tak jakby to, że inni robią coś złego, niwelowało ich własne. Kiedy zwróciłam uwagę, że wykorzystywanie zwierząt - żywych bądź martwych, zabitych na życzenie artysty (tak było ze zwierzętami, z których Katarzyna Kozyra zrobiła swoją osławioną piramidę) - w obszarze sztuki współczesnej (por. bio-art) budzi istotne wątpliwości natury moralnej, pewien artysta, który posłużył się papugą jako "elementem" swojej instalacji - zadał mi pytanie, czy jem mięso. Tak - jem mięso. Tylko że to nie ma nic wspólnego z poruszaną kwestią - poza odwróceniem od niej uwagi. Pewnie - w zamierzeniu rozmówcy - miało mi się zrobić wstyd z powodu własnej hipokryzji i miałam się zacząć tłumaczyć albo uciec z "nomen omen" pokulonym ogonem. Albo może powinnam porozumiewawczo uśmiechnąć się do pana artysty i zawrzeć niemy pakt, w imię którego on nie wypominałby mi więcej mojej mięsożerności, a ja przymknęłabym oczy na jego wątpliwą akcję z papugą.
Nic z tego.
Jedzenie mięsa nie jest może dobre, ale nie odbiera mi prawa do nazwania i przeciwstawienia się złu innych, tak jak ja nie zabraniam innym zwrócenia uwagi mnie. Po prostu.
Czy z tego powodu, że nie wszystko, co w życiu robię, jest właściwe, nie mam prawa zareagować, jeżeli widzę, że dzieje się coś nie tak?
Cała perfidia taktyki "usprawiedliwiam moje zło szantażując cię twoim" polega na tym, że wykorzystuje nasz lęk (także przed ujawnieniem) i wstyd związany ze wszystkim, co w naszym życiu zrobiliśmy nie tak. Zło żeruje nie tyle nawet na naszych niegodziwościach, ale na naszym poczuciu winy z nimi związanych - paradoksalnie - im bardziej ktoś jest wrażliwy, im więcej od siebie wymaga i im bardziej przeżywa swoje błędy, tym bardziej będzie podatny na powyższą manipulację
Pojawia się pytanie, czy faktycznie trzeba się wstydzić tego, co zrobiliśmy źle?
To trochę jak z defekacją - każdemu się czasem zdarza - ale jeśli poczuwasz się do swojej kupy i sprzątasz po sobie - nie ma problemu - wstyd powinien zacząć się dopiero wtedy, kiedy nie chcemy się przyznać do własnego shitu i wziąć za niego odpowiedzialności)
wracając do głównej myśli:
ludzi, którzy są nieżyczliwi, fałszywi, złośliwi i wredni
nie ma sensu zjednywać sobie życzliwością, byciem fair, otwartością czy tak zachwalanym przez psychologów "straight talk", czyli mówieniem wprost o tym, co się dzieje
to niestety nie działa
zła nie sposób przekupić, oswoić, obłaskawić - nie można go też naprawić z zewnątrz
zło - mogłoby się naprawić wyłącznie samo, od środka
być może istota zła polega właśnie na tym, że tego nie potrafi - ten defekt, który jest źródłem zła to niezdolność do przemiany, do zobaczenia własnego shitu - ta osławiona ślepota zła polega na tym, że
zło nie rozumie że jest złem - gdyby zrozumiało, że jest złem, paradoksalnie przestałoby nim być
właśnie dlatego proces przemiany zaczyna się od akceptacji
również opcja kolaboracji ze złem - na którą decyduje się wielu tych, którzy nie są ślepi
nie jest godna polecenia -
ta cicha zgoda na zło, to mówienie "nic się takiego nie stało", "nie jest aż tak źle"
wiąże się z zakłamaniem siebie, z powolnym duchowym samozatruciem
jeżeli w zamian za ofiarę z siebie, za rezygnację z prawa do odczuwania wstrętu, do tego, że coś się nam nie podoba i do mówienia o tym głośno
liczysz na wdzięczność czy lojalność ze strony zła
srodze się zawiedziesz - zło nie doceni twoich wysiłków, zło się tobą posłuży, wykorzysta i bez skrupułów cię sprzeda, jeśli tylko poczuje się odrobinę zagrożone
z tym, co złe, nie sposób nawiązać żadnej relacji - zło jest jak gładki, obły przedmiot, w którym nie ma żadnego pęknięcia, żadnej szczeliny, żadnej szansy - o złych ludziach mówi się czasem, że to "beton"
zło jest tym, co niezmienne - to jedno jest pewne - bez względu na to, jak się wobec zła zachowamy ono zawsze zachowa się tak samo.
W naszym spotkaniu ze złem (ani w tym poście) tak naprawdę nie chodzi o zło - ale o nas,
o to, aby spotkanie nas nie okaleczyło
co zatem zrobić, jeśli nie możesz wyminąć pajęczyny i pająka i pójść swoją drogą?
Jeśli więc trafiasz do Piekła wtedy tak jak w Boskiej komedii
porzuć wszelką nadzieję,
że zło odmienisz albo uleczysz
nie miej złudzeń
i nie bój się, że coś utracisz, jeśli powiesz złu "nie",
nawet, jeśli w konsekwencji będziesz osamotniony,
to zawsze pozostaje pytanie, czy warto być z tymi, którzy świadomie zaprzedali siebie
albo w ogóle nie rozumieją o co chodzi
dając sobie prawo do powiedzenia złu "nie",
do tego, że coś może ci się nie podobać,
wbrew pozorom nie tracisz nic
albo inaczej:
mówiąc złu "nie"
tracisz pozory i zachowujesz siebie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz